środa, 30 listopada 2016

Jak nie poszłam do egzorcysty



Dziś drobna anegdotka. O tym, jak uznano, że jedynym ratunkiem dla mojej duszy oraz żywota doczesnego będzie egzorcysta. Byłoby to zabawne, gdyby nie fakt, że zadziwiająca część populacji uważa, że właściwie każdy, kto czyta fantastykę, przyciąga uwagę demonów. A już ci, którzy ją piszą, to pewnie sami są na ich usługach… No dobrze. To i tak jest zabawne.


Znalazłam ten rysunek wczoraj na dysku. Dostałam tę przecudną podobiznę na urodziny parę lat temu. To ja. Oczami znajomego. Jest kot, są książki, więc coś się zgadza. Płomienie piekielne jeszcze mogę zrozumieć, chociaż nie wiem, skąd te macki na dole sukienki...


Coś się ze mną dzieje
O tym, że diabeł się mną interesuje, dowiedziałam się już ładnych parę lat temu. Z kazania ojca Natanka. Wprawdzie nie robię sobie tatuaży i nie używam żelu do włosów, ba, nawet nie maluję na czerwono paznokci (chociaż to pewnie powinnam sobie i tak zaliczyć na poczet grzechów, bo nie maluję ich z czystego lenistwa, inaczej nie unikałabym czerwonego), ale uwaga, uwaga, bo tu nastąpi wstrząsające wyznanie… lubię czarne ubrania. Nie spełniałam wszystkich warunków wymienionych przez tego szlachetnego męża, można by więc uznać, że jeszcze nie jestem stracona dla świata. Wszelkiej nadziei jednak mogły mnie już pozbawić rozważania pani Kuby na temat czytelników Harry’ego Pottera. Przecież czytałam podręcznik okultyzmu gloryfikujący czarną magię, który miał doprowadzić do tego, że zacznę latać na miotle po mieście i mordować sąsiadów zaklęciami… och wait. Przecież magia nie istnieje. Mogłabym ewentualnie zacząć składać ofiary z kotów. Ale za bardzo lubię koty. Udział w czarnej mszy też nie przejdzie, użycie kredki do oczu za bardzo mnie przeraża, żebym mogła wpasować się w dress code… (Serio, wpadam w panikę na samą myśl, że miałaby znaleźć się blisko mojej twarzy. Operować zabójczym narzędziem, jakim jest tusz do rzęs nauczyłam się dopiero tak w połowie studiów.)
Po co ten przydługi wstęp? Ano dlatego, że właściwie nie powinnam była czuć się w pierwszej chwili z lekka zszokowana. Ludzi tkwiących mentalnie we wczesnym średniowieczu nie brakuje. Naiwna ja – bo przyznaję, i tak byłam zdumiona.

Gdyby ktoś nie wiedział, o co chodzi, zapragnął posłuchać słynnego kazania ojca Natanka i dowiedzieć się, czy diabeł się nim interesuje*: https://www.youtube.com/watch?v=IYD1IeM1Xv0

Pani córka potrzebuje egzorcysty
Zaczęło się od mamy. Mama, jak to matkom się zdarza, wydanie książki córki przyjęła ze szczególną Dumą. Postanowiła rzeczoną książką obdarować pewną znajomą panią, której była Wdzięczna. Znajoma pani jakieś dwa dni później podjęła próbę pilnego kontaktu, twierdząc, że musi z mamą szybko o czymś ważnym porozmawiać. Jako że pani była pielęgniarką, przyprawiła tym moje mamidło niemalże o atak apopleksji – bo skoro pielęgniarka chce ją pilnie widzieć, znaczy się grób, mogiła, masakra, jakieś złe wieści, na badaniach wyszło, że zostały trzy dni życia albo potrzeba operacji za sto tysięcy dolarów.
W końcu do spotkania doszło. Na miejscu czekały dwie panie, występujące w charakterze grupy interwencyjnej. Od nich to mama się dowiedziała, że nie potrzeba operacji, ale za to musi zabrać swe dziecię – czyli mnie – do egzorcysty. W trybie natychmiastowym, zanim będzie za późno.
Bo moja książka jest mroczna. Bo jest w niej wiedźma. I demony. Dobrze, że nie ma seksu, wtedy pewnie na mamę czekałby od razu ksiądz.
(Mama ponoć przez chwilę zastanawiała się, czy zdradzić, że mam czarnego kota, ale ostatecznie grzecznie wyjaśniła, że nie biorę regularnie udziału w czarnych mszach. Okazyjnie też nie i ogólnie rzecz biorąc jestem raczej nieszkodliwa, a na pewno nie opętał mnie żaden demon. Wtedy panie zamiast do egzorcysty, wciąż chciały posyłać mnie do księdza. Mama odmówiła, na szczęście dla księdza. Nie, raczej na jego widok nie urosłyby mi macki ani pazury, ale naprawdę bardzo nie lubię, kiedy ktoś próbuje mi mówić, jak mam postępować, myśleć i czuć. A już na pewno nie lubię, jak chce mi dyktować, co mam czytać i pisać.)

Mój smok twierdzi, że nie mam żadnego problemu
Może pani chciała dobrze i nie podejrzewała mnie o opętanie, a tylko dołączenie do jakiejś sekty*. Zdarzyło mi się jednak parokrotnie, że byłam pytana, czy nie boję się pisać o demonach. Albo czy to nie wpływa negatywnie na moją psychikę. Czy nie zacznę widzieć potworów w każdym kącie. I czy książka nie była wzorowana na prawdziwych wydarzeniach (Ha. Ha. Ha.). Albo czy nie martwi mnie, że coś mrocznego się mną zainteresuje. Mam na te pytania dwie odpowiedzi, zależne od mojego humoru, osoby pytającego i poziomu chęci na zrobienie komuś wody z mózgu.
Wersja a: to, że piszę o demonach i wiedźmach nie znaczy, że w nie wierzę. To nie ja, a osoby, które się boją, że mnie coś opęta, najwyraźniej mają jakiś problem z odróżnieniem fikcji od rzeczywistości.
Wersja b: mój smok twierdzi, że wszystko jest w porządku, a ja mu wierzę.

Nie jestem sama na tej ścieżce
Wiem, że tego typu sytuacje przydarzają się częściej. Znajoma pisarka, również tworząca fantastykę, na spotkaniu autorskim dostała całkiem podobne pytanie do tych przytoczonych powyżej. Inną osóbkę oskarżono o zapędy satanistyczne, bo chciała napisać opowiadanie o wampirach. Matka kolegi wydzierała się mu za uszami, że zadaje się z jakimiś satanistami i że mamy wszyscy prędko iść do kościoła, gdy zobaczyła ekran ładowania League of Legend. Kolejną znajomą wyśmiano jako wariatkę, kiedy wybierała się na konwent, a jeszcze kto inny jakoby wpadł w szpony okultyzmu. Parę dni temu Filip Chajzer na swoim profilu szukał chłopca, któremu zabrakło pieniędzy na zakup książki – bodaj z World of Warcraft – i pojawił się tam między innymi taki komentarz: „Chłopaku nie czytaj tej książki. Kultura czasów nowoczesnych.. Nieważne co czytasz, ważne że czytasz.. .. Dziwne ze każdy podziwia piękny gest a nikt nie zauważył co to za książka....” (a na czyjąś odpowiedź, że co to strasznego dla fanów fantastyki, kolejny: „Fanów fantastyki , graczy wychowanych.. Brawo.. Nic do dodania..”).
Jestem zdumiona, że w naszym kraju nie ma jeszcze jakiegoś ruchu domagającego się spalenia wszystkich książek z bajkami. „Jaś i Małgosia” to przecież szkodliwa opowieść, propagująca okultyzm, kanibalizm i zabijanie staruszek. „Śpiąca Królewna” przedstawia model dobrej wróżki i zachęca do zainteresowania się magią. „Królewna Śnieżka” opowiada o dziewczynie żyjącej z siedmioma mężczyznami bez ślubu. No co za szkodliwe wzorce dla dzieci, naprawdę! Nie wspominając już o tak straszliwych rzeczach jak legendy świętokrzyskie (dobrze, że młodzi tak mało czytają, przecież jeszcze mielibyśmy epidemię tragicznych śmierci wywołanych próbami latania na miotle!). A programu szkolnego należy bezwzględnie wyciąć mitologie (wszystkie, nie tylko grecką, one są BRUTALNE, poza tym jak to tak, uczyć dzieci o fałszywych bogach).
I tak, to wszystko zabawne, ale też trochę przykre. Przykre, że czasem takich osób jest wokół na tyle, że ludzie (zwłaszcza młodsi) muszą albo mieć sporo odwagi, albo kryć się z tym, że czytają książki. Bo to fantastyka i będą postrzegani jako potencjalni wyznawcy demonów.


*Właściwie to i bez oglądania można stwierdzić, że jeśli to czytasz, to wedle logiki Natanka na pewno coś z tobą nie tak. Hej, ten blog ma wiedźmę w tytule. OKULTYZM I ZŁO. Jesteś stracony dla świata, czytelniku. Ale przynajmniej nie musisz już się przejmować i możesz pomalować paznokcie na czerwono. Gorzej nie będzie, prawda?
*Może miała trochę racji. Jeśli na spotkaniach sekty je się dużo chipsów, pizzy, zachwyca kotem i gra w planszówki i karcianki, a w ramach urozmaicenia w tle lecą co głupsze produkcje TVN…

2 komentarze:

  1. To mi przypomniało jedną z sytuacji na studiach. Znajomi z roku zaprosili mnie raz na imprezę i wiedząc, że jeżdżę na różne dziwne spotkania (czyt. konwenty) i mówię tam niesłychane rzeczy (czyt. prowadzę prelekcje), poprosili mnie, żebym im opowiedziała o smokach. Jakby nie patrząc to mój konik. Znam większość europejskich, ba a nawet polskich legend dotyczących tych bestii (o zwykłej prozie fantastycznej nie mówiąc). Ogólnie temat rzeka dla mnie. No to ja mile połechtana zainteresowaniem grupy i, jak to na imprezie, mająca nieco w czubie, zaczęłam opowiadać. Wytrzymali może z pięć minut nim wybuchli śmiechem i stwierdzili, że przecież smoki nie istnieją... Jak się łatwo domyśleć, na imprezy z ludźmi ze studiów zupełnie przestałam chodzić :P

    Swoją drogą pozwolę sobie na autoreklamę, bo jakiś czas temu napisałam na ten temat ciekawy felieton :)
    https://www.konwenty-poludniowe.pl/publicystyka/1367-jak-ja-nie-lubie-fantastyki-czyli-fantasta-kontra-reszta-swiata

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, na pewno sama nie miałaś pojęcia, że smoki nie istnieją, a opowiadasz o istotach z mitów, legend i książek... Skąd:D
    Nie omieszkam się zapoznać z felietonem^^.

    OdpowiedzUsuń