Po filmach – pora na książki;)
W 2016 roku przeczytałam mniej więcej 53 książki, a
przynajmniej tak wynika z mojego konta na lubimy czytać. W znakomitej
większości była to fantastyka, chociaż na liście znalazło się też parę
obyczajówek i kryminałów. Opisywanie wszystkich mijałoby się z celem,
zwłaszcza, że sporą część recenzowałam – więc tylko parę słów o tych pozycjach,
które najmocniej zapadły mi w pamięć. Lista jest rzecz jasna całkowicie
subiektywna. Największe rozczarowania 2016 na wszelki wypadek pomijam, zostawiając je dla siebie.
Najlepsze
premiery 2016
Pośród książek wydanych w 2016 roku wyróżniłabym
szczególnie „Kroniki rozerwanego świata”
(dwie części, „Asystent czarodziejki” i „Utracona Bretania”), „Duszę cesarza”, „Clovis Lafay. Magiczne akta Scotland Yardu” i „Olgę i osty”. Każda z tych powieści czymś mnie ujęła. „Dusza
cesarza” to w gruncie rzeczy mikropowieść, krótka, ale wciągająca, z
fascynującym systemem magii (co jest chyba charakterystyczne u Sandersona –
autor lubi odbiegać pod tym względem od schematów). „Clovis LaFay” kupił mnie
użyciem motywu, który szczerze lubię – magię w epoce wiktoriańskiej i osobą
głównego bohatera, sympatycznego, dobrze wychowanego nekromanty. „Olga i osty”
to książka specyficzna, połączenie literatury fantastycznej i obyczajowej,
czarująca przede wszystkim stylem, klimatem i realistycznym przedstawieniem
bohaterki. „Kroniki rozerwanego świata” z kolei są zabawne, oferują bogaty świat,
plejadę barwnych postaci. Autorka bazowała na schematach z klasycznego fantasy,
ale niejako je unowocześniła (lepiej nie umiem tego ująć – chodzi na przykład o
magów starających się na uzyskanie grantu na wyprawę badawczą).
Największe
odkrycie 2016
Wegner i jego meekhańskie
pogranicze. Jakoś nie ciągnęło mnie do tych książek, może dlatego, że
wszyscy zachwalali, ale w końcu zamówiłam pierwszy tom – a że gdy odbierałam
zamówienie pani zaproponowała mi zakup od razu drugiego za pół ceny (bo niby uszkodzona
układka), to i kupiłam „Wschód – Zachód”.
Wolę powieści od opowiadań, tymczasem dwie pierwsze części to raczej zbiorki.
Lubię, gdy bohaterowie są barwni, wyraźnie zarysowani – a tutaj z pierwszego
tomu zapamiętałam główne Kennetha i Yatecha. A jednak „Opowieści z meekhańskiego
pogranicza” podobały mi się bardzo. Zaczarowała mnie Północ i pokochałam Szóstą
Kompanię. Południe ujęło mnie kreacją świata, choć tu już byłam zachwycona
mniej (pewnie przez wątek nieszczęścia zapoczątkowanego przez uczucie). Mówiono
mi, że tom drugi jest gorszy, tymczasem część ze Wschodu stała się moją
ulubioną – przez klimat stepów i niezwykłą drużynę Laskolnyka. Zachód zresztą
też szczerze pokochałam. Jest coś niezwykłego w stylu Wegnera i sposobie, w
jaki kreuje świat. „Niebo ze stali”,
które właśnie kończę, to też bardzo dobra powieść, chociaż przyznaję, że
wolałam dwie pierwsze części.
Poza
fantastycznie
Nie samą fantastyką żyje człowiek. W tym roku
odkryłam twórczość Phillipy Gregory –
i jeśli ktoś lubi powieści historyczne o kobietach, to jej książki powinny być
idealne. Szczególnie ujęła mnie „Władczyni
rzek”, chociaż przeczytałam prawie wszystkie jej powieści o dziejach Yorków
i później Tudorów – i w gruncie rzeczy żadną nie byłam rozczarowana. Lubię u
Gregory to, że jej bohaterowie są tacy pełni życia. Posiadają zarówno zalety,
jak i wady. Nie zawsze postępują mądrze czy sprawiedliwie. Lubię obserwować
historię jej oczami. Doceniam to tym bardziej, że ostatnio czytałam też „Władcę
Północy” i przy lekturze bardzo często się krzywiłam: wyidealizowani
bohaterowie, narzucanie czytelnikowi swojego punktu widzenia, dość płaski styl.
Z kryminałów natomiast – ujęło mnie „Pan Darcy nie żyje”. Przyjemna
lektura, idealna do poczytania w pociągu podczas długiej podróży. Dobrze
napisana, z ciekawymi postaciami, w dodatku pełna smaczków dla wielbicieli „Dumy
i uprzedzenia”.
Moje…
2016 pod względem książek jest ważny i dla mnie, bo
do księgarni trafiły moje dwie książki. W teorii data wydania „Spalić wiedźmę” to 2015, ale de facto
druk pojawił się dopiero w styczniu 2016. Obie powieści napisałam szmat czasu
temu i obie długo leżały w szufladzie. „Spalić wiedźmę” to jeden z wielu moich
tekstów o magii, wyrosły w pewnym sensie z wcześniejszych moich opowieści o
krakowskich czarodziejach. W tym roku tez ukazało się jego tłumaczenie „Burn the witch”. „Sonata
dla Motyla” z kolei to książka, którą napisałam zdumiewająco szybko (zajęło
mi to jakieś trzy miesiące). Pomysł był prosty – próba odejścia od schematów,
które najczęściej spotykałam w obyczajówkach, czyli przyjazd na wieś, gdzie
bohaterka odnajduje spokój, i żona pozostawiona przez męża drania. Próbowałam
pokazać to z innej perspektywy – bohaterki z wielkiego miasta na wsi zwyczajnie
się nudzą, nie chcą tam zostawać, brakuje im miejskiego życia i ludzi ze
stolicy. Z kolei zdradzona żona chce związek ratować, trochę z miłości, trochę
ze strachu, a i za rozpad pożycia małżeńskiego ponoszą winę obie strony
(chociaż w niekoniecznie równych proporcjach). Obie bohaterki miały też być dalekie od ideału. Czy wyszło, a raczej: czy wyszło dobrze? Ciężko stwierdzić. Niektórym się podoba, inni są
rozczarowani, bo za mało romansu, bohaterki mogłyby być lepsze i jasno powiedziane, kto, z kim i dlaczego. Niezależnie jednak od tego - wydanie obu książek mnie cieszy;).