Jestem daleka od twierdzenia, że nie inspirowałam
się niczym, nikim i w ogóle. To co czytamy zawsze jakoś wpływa na sposób, w
jaki piszemy. Poza tym – przynajmniej w moim przypadku, może jestem tu całkiem
odosobniona – zwykle piszę takie książki, jakie chciałabym przeczytać. Mam
swoje ulubione tematy, powieści w określonym rodzaju poszukuję na półkach. I te
ulubione tematy też realizuję. Ale jak jest z tymi moimi inspiracjami?
Premiera a
czas pisania
Na wstępie przyznam jedną rzecz: „Spalić wiedźmę”
powstało jakoś tak w roku 2013 (nie wierzycie? Wygooglujcie sobie Horyzonty Wyobraźni 2013^^. Posłałam tam fragment i w teorii nawet coś zwojował... Wprawdzie strona HW już nie istnieje, ale wspomnienie o tekście można znaleźć na stronach dwóch jurorek - Agnieszki Hałas i Magdaleny Zimniak). Data premiery (grudzień 2015) nie jest przecież momentem,
w którym książkę się pisze. Wiedźma przeleżała dużo czasu w szufladzie, z tego
prostego powodu, że najpierw nikt jej nie chciał, a później, gdy Genius
Creations już ją chciało, prace nad książką się przeciągały.
Dlaczego o tym piszę? Żeby zastrzec, że niczym
wydanym po 2013 roku po prostu nie mogłam się inspirować… (Jeśli komuś
przyjdzie do głowy twierdzić, że inspirowałam się „Okupem krwi”, bo i tu magia
w wielkim mieście, i tu, i tu obrońca miasta, i tu – „Okup” poznałam długo po
napisaniu Sary, a obrońca miasta pojawia się u Marcina dopiero w „Orderze”,
wydanym jednocześnie ze „Spalić wiedźmę”^^).
Inspiracje
żywcem wzięte, czyli…
…czym inspirowałam się na pewno i w pełni
świadomie.
Chyba dość oczywiste po lekturze staje się, że
bezczelnie wykorzystywałam krakowskie legendy. Przerabiając je na swój sposób. Rzeczone legendy to materiał na osobny wpis, więc nie będę się o nich rozwodzić. Druga, nieco mniej oczywista inspiracja to baśnie. Na przykład Lidia, o której
tak często słyszę, że jest żywcem wycięta z Sapkowskiego, to w rzeczywistości
dobra wróżka z bajek. A raczej jej lustrzane odbicie.
„Królowa śniegu”, „Królewna
Śnieżka” i parę innych baśni – bez nich może i „Spalić wiedźmę” by powstało,
ale mocno zmienione. I niektóre sceny wyglądałyby zupełnie inaczej…
To może być zaskoczenie, ale trzecia inspiracja,
której nie zawaham się podać to… Pratchett. Konkretnie, jego przypisy. Idę o
zakład, że gdybym nie naczytała się „Świata Dysku”, te przypisy w „Spalić
wiedźmę” by się nie pojawiły. Przyznaję się bez bicia. Co jeszcze? Ano „Świat
Mroku”. Nie książka tym razem, a uniwersum, w którym rozgrywa się sesje RPG.
Sama w taką sesję, niestety, przyjemności grać nie miałam, ale znałam osoby,
które grały i poszukałam sobie trochę informacji. Z ciekawości. Wprawdzie
podobieństw w świecie wiele nie ma, jednak jakoś czytając o wampirach ze "Świata Mroku" wymyśliłam parę
rzeczy dla mojej Wiedźmy. Dodatkowo do pewnego stopnia „Harry Potter” i „Nigdziebądź”
– nie, nie są to książki podobne, zresztą gdzie mi tam do Gaimana, ale to z ich powodu zadałam sobie pytanie „hej,
a co, jeśli sprawię, że ten magiczny świat będzie wszystkim dostępny i znany”?
Inspiracje
nieświadome, czyli…
…co mogło przeniknąć jakoś na karty „Spalić wiedźmę”,
a ja tego nie zauważyłam.
Autorka przytoczonej recenzji przyrównała „Spalić
wiedźmę” do książki Białołęckiej „Wiedźma.com.pl”. Na pewno nie wzorowałam się
na niej świadomie, ale nie będę się sprzeczać, jeśli ktoś stwierdzi, że może
miała na mój tekst wpływ – bo czytałam tę książkę ze trzy razy i szczerze ją
uwielbiam. To moja ulubiona z powieści Białołęckiej, a czytałam właściwie wszystko, co ta napisała. Całkiem prawdopodobne, że pomysł na Sarę zrodził się w mojej głowie po
części pod wpływem lektury. Przed lekturą recenzji nie myślałam o tym w ten sposób, ale w tej chwili, gdy się nad tym zadumam... to wielce prawdopodobne.
Sapkowski? Znam, kiedyś ubóstwiałam, dziś mam duży
sentyment. Często słyszę, że „podkradłam” mu wizerunek czarodziei. Może.
Chociaż w zamyśle ten wizerunek „kradłam” sobie z baśni, trochę je
przeinaczając. Ale że i on baśnie wykorzystywał, trudno się dziwić
skojarzeniom. Możliwe zresztą, że sięgnęłam po nie po części dlatego, że utkwił
mi mocno w pamięci pewien… „Okruch lodu”?^^.
Inspiracje
możliwe…
…acz tu widzę raczej ewentualne pole dla skojarzeń,
a nie zainspirowanie.
Olga Gromyka i jej Wolha? Też znam, też bardzo
lubię, też mogło to wpłynąć na kształt mojej twórczości. Ale po prawdzie, czy
są tutaj jakieś punkty zbieżne poza dwoma faktami. Jeden – główna bohaterka to
wiedźma, dwa – główna bohaterka jest wredna? Twórczość Gromyko to rasowe
fantasy. Akcja dzieje się w zupełnie innym miejscu (dolina wampirów a
współczesny Kraków to jednak dla mnie różnica). Bohaterki są wiedźmami, są dość
niepokorne, ale Wolha to jednak rasowa, pozytywna postać, Sara nie do końca.
Len i Julian zdecydowanie nie mają ze sobą nic wspólnego. Lwia część książek Gromyko obraca się wokół relacji tych dwojga, gdy u mnie relacje między bohaterami schodzą na dalszy plan. A i fabuła zdaje mi
się zupełnie inna… Równie dobrze można mówić, że Pratchett zerżnął od Tolkiena, bo tu i tu są elfy.
„Szamanka od umarlaków” – czytałam, owszem. Acz po prawdzie bardzo słabo pamiętam tę książkę, chociaż wiem,
że mi się podobała. I pamiętam, że Ida miała Pecha albo Pech miał Idę. Możliwe, że pod pewnymi względami są podobne, chociaż z tego, co pamiętam, to jednak główne podobieństwo to po prostu magia i duże miasto (ale jak mówiłam, pamiętam mało, więc mogę się mylić).
Inspiracje
niebyłe
...czyli takie, o których niektórzy piszą, że na pewno były, a ja wiem, że nie było zdecydowanie.
...czyli takie, o których niektórzy piszą, że na pewno były, a ja wiem, że nie było zdecydowanie.
Najczęściej jednak słyszę o podobieństwach (bądź
inspirowaniu się) z książkami Jadowskiej. O ile nie będę się kłócić w sprawie ewentualnych podobieństw, bo w końcu każdy ma prawo do własnych skojarzeń, a i może elementów wspólnych będzie wiele:
Panie i panowie, moim zdaniem - całkowicie niemożliwe, abym się inspirowała serią o Dorze Wilk, chociaż w pełni rozumiem, że ktoś może uważać za podobną w wielu aspektach. Nie. Twórczość Anety Jadowskiej zdecydowanie nie miała wpływu na kształt żadnego z moich tekstów.
Owszem, przeczytałam „Szamański Blues”. W 2016 roku, po wydaniu „Spalić wiedźmę” (i „Szamański” mi się podobał, chociaż jedna rzecz psuła dla mnie lekko przyjemność z lektury, ale to nie recenzja, więc nie będę się rozwodzić). Zaczęłam „Złodzieja dusz”, ale nie skończyłam. Sięgnęłam raz w księgarni po jeden z dalszych tomów (chyba trzeci), ostatecznie jednak tylko go przekartkowałam, czytając losowe fragmenty i nie zdecydowałam się na zakup. Pamiętam głównie, że były tam diabły, anioły, a dużo potężnych osób lubiło Dorę. Nie znam całej serii, możliwe więc, że jest tu całe mnóstwo podobieństw. Skojarzenia na pewno są całkowicie usprawiedliwione. Nigdy nie uważałam, że moje pomysły są jakoś straszliwie nowatorskie i nikt nigdy na pewno na to nie wpadł – zresztą, już ogólny zamysł, wiedźmy we współczesnych czasach, automatycznie generuje skojarzenia. Ale zdecydowanie powieściami z tego cyklu się nie inspirowałam. Podobieństwa są tu całkowicie przypadkowe. Wiem, że trudno w to uwierzyć, zwłaszcza, że chyba gdzieś nawet powtórzyło się jakieś nazwisko (sądząc po jednej z recenzji), ale absolutnie nie wzorowałam się na historiach o Dorze. Nie wchodzi tu też w grę nieświadome "zapatrzenie", które uważam za bardzo prawdopodobne przy niektórych innych książkach (jak przy powieści Białołęckiej) - bo czytałam mało co, a to co przeczytałam, nie trafiło w mój gust.
Aż poszłam poczytać opinie na lubimy czytać - i widzę tam coś o diabłach, aniołach, wampirach, wilkołakach, mężczyznach ubóstwiających Dorę, i nie bardzo widzę te podobieństwa, ale może i coś tam jest. Niemniej - tutaj to przypadek.
Panie i panowie, moim zdaniem - całkowicie niemożliwe, abym się inspirowała serią o Dorze Wilk, chociaż w pełni rozumiem, że ktoś może uważać za podobną w wielu aspektach. Nie. Twórczość Anety Jadowskiej zdecydowanie nie miała wpływu na kształt żadnego z moich tekstów.
Owszem, przeczytałam „Szamański Blues”. W 2016 roku, po wydaniu „Spalić wiedźmę” (i „Szamański” mi się podobał, chociaż jedna rzecz psuła dla mnie lekko przyjemność z lektury, ale to nie recenzja, więc nie będę się rozwodzić). Zaczęłam „Złodzieja dusz”, ale nie skończyłam. Sięgnęłam raz w księgarni po jeden z dalszych tomów (chyba trzeci), ostatecznie jednak tylko go przekartkowałam, czytając losowe fragmenty i nie zdecydowałam się na zakup. Pamiętam głównie, że były tam diabły, anioły, a dużo potężnych osób lubiło Dorę. Nie znam całej serii, możliwe więc, że jest tu całe mnóstwo podobieństw. Skojarzenia na pewno są całkowicie usprawiedliwione. Nigdy nie uważałam, że moje pomysły są jakoś straszliwie nowatorskie i nikt nigdy na pewno na to nie wpadł – zresztą, już ogólny zamysł, wiedźmy we współczesnych czasach, automatycznie generuje skojarzenia. Ale zdecydowanie powieściami z tego cyklu się nie inspirowałam. Podobieństwa są tu całkowicie przypadkowe. Wiem, że trudno w to uwierzyć, zwłaszcza, że chyba gdzieś nawet powtórzyło się jakieś nazwisko (sądząc po jednej z recenzji), ale absolutnie nie wzorowałam się na historiach o Dorze. Nie wchodzi tu też w grę nieświadome "zapatrzenie", które uważam za bardzo prawdopodobne przy niektórych innych książkach (jak przy powieści Białołęckiej) - bo czytałam mało co, a to co przeczytałam, nie trafiło w mój gust.
Aż poszłam poczytać opinie na lubimy czytać - i widzę tam coś o diabłach, aniołach, wampirach, wilkołakach, mężczyznach ubóstwiających Dorę, i nie bardzo widzę te podobieństwa, ale może i coś tam jest. Niemniej - tutaj to przypadek.
„Demon luster” – rok wydania 2014. Żadnych szans,
żebym mogła się inspirować.
Z własnego poletka
...czyli zapożyczenia z własnej twórczości.
Czasem bywa tak, że niektóre pomysły towarzyszą nam przez lata. Zmieniają się, dorastają, ewoluują. Kiedyś w jednym z czasopism (SFFiH) opublikowałam tekst o krakowskiej wiedźmie, przybyłej z innego świata. Bezlitosnej, ale oddanej swemu księciu i kochającej współczesny Kraków. Tekst ten powstał w 2010 roku, opublikowany został bodajże w 2011 - i choć obecnie nie jestem z niego zadowolona, w pewnym sensie bohaterka "Ech zza lustra" była pierwowzorem Sary. Sara Weronika Sokolska nie narodziła się z Raszki, Dory, czy kogokolwiek innego - ale z czarodziejki Echo Sumienia. Widmo krakowskiej czarownicy towarzyszyło mi od wielu lat. Nie jest to pomysł oryginalny, wiele osób wpada na pisanie o współczesnych czarodziejkach, ale tu wbrew pozorom wcale nie trzeba na kimś się wzorować...
Z własnego poletka
...czyli zapożyczenia z własnej twórczości.
Czasem bywa tak, że niektóre pomysły towarzyszą nam przez lata. Zmieniają się, dorastają, ewoluują. Kiedyś w jednym z czasopism (SFFiH) opublikowałam tekst o krakowskiej wiedźmie, przybyłej z innego świata. Bezlitosnej, ale oddanej swemu księciu i kochającej współczesny Kraków. Tekst ten powstał w 2010 roku, opublikowany został bodajże w 2011 - i choć obecnie nie jestem z niego zadowolona, w pewnym sensie bohaterka "Ech zza lustra" była pierwowzorem Sary. Sara Weronika Sokolska nie narodziła się z Raszki, Dory, czy kogokolwiek innego - ale z czarodziejki Echo Sumienia. Widmo krakowskiej czarownicy towarzyszyło mi od wielu lat. Nie jest to pomysł oryginalny, wiele osób wpada na pisanie o współczesnych czarodziejkach, ale tu wbrew pozorom wcale nie trzeba na kimś się wzorować...
(Ilustracja Anne Anderson do "Królowej Śniegu")