środa, 10 maja 2017

Książki z katalogu


Niektórzy z was być może zwrócili uwagę na Facebooku, że niedawno powstał katalog „Fantastic Women Writers of Poland”, w którym zaprezentowano twórczość moją, Ewy Białołęckiej, Anety Jadowskiej, Agnieszki Hałas, Mary Kisiel–Małeckiej, Anny Kańtoch, Aleksandry Janusz–Kamińskiej, Martyny Raduchowskiej, Anny Nieznaj i Aleksandry Zielińskiej. Katalog został zaprezentowany na targach w Londynie i od tamtego czasu nieustannie knujemy, a rezultaty tego knucia być może będą znane za kilka miesięcy. Ja wielkich nadziei z przedsięwzięciem nie wiązałam – choćby dlatego, że nie mogę aplikować do kilku miejsc, do których uderzyły dziewczyny, ze względu na to, że prawa do Wiedźm są sprzedane – ale praca nad katalogiem była świetnym przeżyciem i liczę, że któraś książka ruszy w szeroki świat dzięki tej inicjatywie.

Dziś właśnie o tych książkach. Nie czytałam absolutnie każdej powieści, napisanej przez członkinie grupy, ale miałam przyjemność zapoznać się z większością. Poniżej parę słów o tych, które ujęły mnie szczególnie (nie są to wszystkie, które lubię, ale te, które z jakichś powodów mocno przypadły mi do serca). Kolejność przypadkowa. Powieści są bardzo różnorodne, więc sądzę, że każdy fan fantastyki może znaleźć coś dla siebie…

Asystent czarodziejki i Utracona Bretania – Aleksandra Janusz
Vincent Thorpe to zwyczajny facet. Pracuje, wkrótce ma przejść na emeryturę oraz poślubić swoją ukochaną, malarkę Amadine. Jedyna rzecz nieco niezwykła, to jego pracodawczyni – Vincent bowiem jest asystentem czarodziejki, potężnej i ekscentrycznej Szalonej Meg.
Wizja spokojnej emerytury szybko jednak odpływa w niebyt, gdy Szalona Meg i jej przyjaciółka Belinde znikają. Vincent, uczennica Belinde, młoda Liliana oraz Amadine ruszają na poszukiwania czarodziejek, które tymczasem zostają wplątane w wielki konflikt w Bretanii – części ich świata, która została utracona wieki temu na skutek magicznej katastrofy. I podążyła zupełnie inną ścieżką rozwoju…
O „Asystencie czarodziejki” tak naprawdę ciężko napisać coś konkretnego i jednocześnie nie zaspojlerować. W obu książkach (bo „Asystent” i „Utracona Bretania” są ze sobą tak powiązane, że ciężko mówić o jednej części, bez wspominania o drugiej)mamy mnogość wątków, mnóstwo akcji i wielu bardzo różnorodnych bohaterów. Autorka bawi się klasycznymi motywami fantasy, przedstawiając je jednak w nowatorski sposób (czarodzieje jako naukowcy ubiegający się o granty, potężny mag, który tak naprawdę jest najzwyklejszą osobą pod słońcem). 
Okładka podoba mi się, bo nawiązuje do fabuły.

A tutaj bardzo ładny fanart ze strony autorki (notkostrony):
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj1IiLgThvI1IHlcudz6N_KglmxBWtgS4-Jsg1DzwRsxbjAdOrAf95oLqINsVcGtbFVcev7V58xqPdLmoOU_V9FcE_EUqnvKurwxZJ5irR_NYwcwbCNWQwIssKBXji0_bFlLSLJk2GQxXk/s1600/meg_vince.jpg

Nomen omen – Marta Kisiel
Salka ma szczerze dość swojej szalonej rodzinki i emigruje do Wrocławia. Czy była to szczęśliwa decyzja? Trudno stwierdzić, skoro zamieszkuje w dziwnym domu, należącym do bardzo niezwykłych, starszych pań, w telefonach słychać głosy, po mieście zaczyna grasować morderca, a rodzony brat Salki usiłuje utopić ją w rzece…

„Nomen omen” przeczytałam niedawno i z wielką przyjemnością. To książka, którą można chyba podciągnąć po urban fantasy – akcja dzieje się we współczesnym Wrocławiu i pojawia się odrobina magii. „Nomen omen” jest pozycją bardzo lekką, zabawną i przyjemną. Nie dla wielbicieli wielkich, skomplikowanych fabuł, ale idealną, jeśli szukamy miłej lektury na dwa, trzy wieczory.
Bardzo podoba mi się też okładka!

Łzy Mai – Martyna Raduchowska
Niedaleka przyszłość. O losie człowieka obecnie nie decyduje talent ani ciężka praca, a to, czy może pozwolić sobie na kosztowne modyfikacje, udoskonalające ciało, ale zapewniające też takie atrakcje jak dostępy do ogromnych baz danych czy polepszające umiejętności społeczne. Jared Quinn po dwóch latach rekonwalescencji powraca do pracy w policji i odkrywa, że jego zdolności właściwie nie są już potrzebne. Przynajmniej do chwili, w której pojawia się zabójca zdolny do wyłączania nowoczesnych gadżetów…
Nie szaleję za cyberpunkiem, ale ta książka przypadła mi do gustu. Wizja przyszłości z jednej strony piękna, z drugiej przerażająca i całkiem prawdopodobna – jeśli masz pieniądze na modyfikacje, możesz zajść daleko, jeżeli nie… trudno, nie nadążasz za światem. Ciekawy główny bohater z zaczątkami paranoi, dobry styl, wciągająca fabuła.
Dla mnie doskonały dowód na to, że twierdzenie, że kobiety nie piszą dobrego science-fiction to bzdura;)

Olga i osty – Agnieszka Hałas
O tej książce też już pisałam wcześniej parę słów. „Olga i osty” wymyka się kwalifikacji gatunkowej. To trochę powieść obyczajowa, trochę urban fantasy, trochę klasyczne fantasty, a trochę realizm magiczny. Nie umiałabym przypisać jej jednej łatki.
„Olga zostaje gospodynią czarodzieja w magicznej krainie.” Ilekroć próbuję streścić jakoś fabułę tej książki, nasuwa mi się najpierw to zdanie. Ale to nie jest opowieść o przygodach w magicznej krainie – zwłaszcza, że Olga miała życie przed nią, i ma je potem, gdy już ją opuszcza. To historia o radzeniu sobie z rzeczywistością, ze stratą, o możliwych drogach, o szarości codziennego życia i o depresji. To pięknie napisana, wzbudzająca emocje opowieść, na którą można spoglądać na różne sposoby.
Ilekroć patrzę na tę okładkę, mam mieszane uczucia. Z jednej strony uważam, że jest ładna. Z drugiej nie jestem pewna, czy zachęca przeciętnego czytelnika do kupna... Zwłaszcza, że tu bardzo trudno określić ostateczną grupę docelową.


Wiedźma.com.pl – Ewa Białołęcka
O tej książce tylko parę słów, bo lubię ją za bardzo, żeby o niej nie wspomnieć, ale nie jest już niestety dostępna w sprzedaży. Raszka dziedziczy domek na zapadłej wsi. A gdy przyjeżdża go obejrzeć, odkrywa, że przy okazji odziedziczyła po przodkach coś jeszcze – między innymi zdolność widzenia duchów.
Tę książkę po prostu się połyka;)

A tak poza tym…
…skoro już o książkach autorek z grupy, chyba nie będzie dziwne, jeśli wspomnę (po raz kolejny już) o Spalić wiedźmę i Sonacie dla motyla. Ta pierwsza to urban fantasy, dla wielbicieli lekkiej fantastyki, wiedźm i krakowskich realiów. I którym nie przeszkadza, że bohaterka to w gruncie rzeczy osoba mało przyjemna, nielubiana przez otoczenie. Ta druga to powieść obyczajowa – o rodzinnych więzach i o tym, jak łatwo można wiele przegapić przez uprzedzenia czy wyolbrzymianie pewnych spraw.
Na wszelki wypadek dodam, że żadna z tych książek nie jest romansem. Bo potem niektórzy są rozczarowani^^.
Liczę na to, że w ciągu kilku miesięcy do tej listy dołączy także Wiedźma Jego Królewskiej Mości.



Zachęcam też do zerknięcia na pozostałe książki dziewczyn z grupy. Między innymi Aneta Jadowska niedawno wydała „Akuszera bogów”, dużą popularnością cieszy się „Przypadek Alicji” Oli Zielińskiej, a wielbiciele science-fiction bliskiego zasięgu mogą zerknąć na „Błąd warunkowania” Anny Nieznaj, pośród licznych książek Ani Kańtoch też prawie każdy znajdzie coś dla siebie.

wtorek, 9 maja 2017

Bo książka jest za droga, a autor nie traci...



Zarejestrowałam się na pewnym forum, poświęconym książkom. Ot tak, z ciekawości. Żeby popatrzeć, co myślą o niektórych powieściach, podyskutować o innych.
Wiecie, na co tam natrafiłam? Na jakiś miliard postów w rodzaju „kupiłabym, ale chyba poczekam na pdfa na chomikuj”, „ja już mam pdfa”, „miałam kupić, ale jeśli jest pdf, podasz linka?”, „opis brzmi świetnie, zaraz ściągnę”, „szukałam pdfa, ale nie ma i kupiłam, książka świetna”.
Czy potępiam takie zachowanie? Nawet nie. Zamieszczanie jest nielegalne, ściąganie już nie, nikogo nie będę za to ścigać. Ba, zdarzyło mi się ściągnąć parę razy coś, czego nie ma w normalnym obrocie. A co mnie drażni, jeśli nie samo ściąganie?
Nagminne udowadnianie wszystkich zwolenników, że a) książki są za drogie, więc takie postępowanie jest usprawiedliwione b) autor nic nie traci c) kto ściągnie, i tak nie kupi d) w ten sposób sprawdza się książkę.
Kompletne bzdury. Ściągasz książki? Przyznaj chociaż, że robisz to ze skąpstwa, a nie udowadniaj na siłę, że jest za tym jakaś ideologia. Ba, widziałam nawet parę wpisów pełnych oburzenia, że autorzy/wydawnictwa śmią usuwać takie pliki i lamenty, że jakiś chomik został zablokowany…

Książki są za drogie, więc takie postępowanie jest usprawiedliwione.
Nie, nie jest. Książka to produkt. Jego autor i wydawnictwo nie zgodzili się na udostępnianie go za darmo. Jeśli ktoś bez twojej zgody zamieszka w twoim domu pod twoją nieobecność, to będzie w porządku? Przecież krzywdy ci nie zrobił, nic nie straciłeś, posprzątał po sobie. A masz takie samo prawo do mieszkania, jak autor do swojej twórczości. Albo jeśli ktoś przyznaje, że nagminnie kupuje ubranie przed weekendem, chowa metki, pokazuje się w nim na imprezie, a potem oddaje - uważacie to za uprawnione, bo ubrania są drogie, czy pada komentarz "buractwo"? Przecież ubrania nie ubyło.
Jeśli chcę udostępnić jakiś tekst gratis, to tak robię. Tak zrobiłam z „Nieświtem”. To moja decyzja, nie dobrego Robin Hooda, który wstawia tekst na chomikuj.
To raz. Dwa – książki niekoniecznie są drogie. Księgarnie internetowe oferują multum promocji, nawet do 50%. W tym momencie papierową Wiedźmę w zestawie z e-bookiem da się kupić za 21 złotych, sam e-book za 17, a często Madbooks organizuje promocje, i papier kosztuje 16, a e-book 9. Mniej niż butelka wódki. Ba. E-book w promocji kosztuje mniej niż paczka papiersów.
Cena startowa nie może być niższa, bo wydawca musiałaby do tego dokładać – wbrew obiegowej opinii, jak to złe wydawnictwa naciągają czytelników. Wiecie, ile wynosi przychód GC z Wiedźmy wycenionej na 35 złotych? 15 złotych. Z czego muszą być opłaceni autor, grafik, redaktor, korektor, druk, skład, funkcjonowanie wydawnictwa.

Autor nic nie traci, kto ściągnie i tak nie kupi
Przez ściąganie spada sprzedaż. Nie wiem, na ile, ale spada na pewno. „Spalić wiedźmę” sprzedało się mniej więcej w równych proporcjach w e-bookach i w papierze. Targetem tego tekstu są w dużej mierze osoby, które nie mają problemu z czytaniem z ekranu komputera bądź mają Kindle.
A wiele z nich uznaje, że skoro coś jest w Internecie za darmo, nie ma sensu za to zapłacić, chociaż może zrobiliby to, gdyby nie mogli dostać czegoś gratis. Pozwólcie, że znów przytoczę: „miałam kupić, ale jeśli jest pdf, podasz linka?”, „szukałam pdfa, ale nie ma i kupiłam, książka świetna”. Coś podobnego usłyszałam tuż po premierze od znajomego, który zarabia zdecydowanie więcej ode mnie, więc cena książki nie powinna być dla niego problemem – „o, wyszła twoja książka, fajnie, kupiłbym, ale pewnie za parę tygodni dadzą na chomiku”.
Zaiste, ściągnął. Pochwalił. Spytał, kiedy druga część. Swoją drogą – trzy inne osoby, całkiem mi obce, też z niezrozumiałych dla mnie względów odczuły potrzebę przyjścia do mnie i pochwalenia się, że ściągnęły książkę z Internetu i bardzo się im podobała… Oczekiwały pochwały za przedsiębiorczość, czy jak?


Wiecie, że kiedy sprzedaż jakiejś książki jest niezadowalająca z punktu widzenia wydawnictwa, zapewne nie weźmie ono kolejnych książek tego autora? A sprzedaż w Polsce rzadko jest oszałamiająca. Zwłaszcza debiutów. Wiele cykli, bardzo popularnych, anulowano. Dlaczego, tyle osób czytało? Może po części dlatego, że ich targetem są właśnie osoby czytające z czytnika, a w Internecie są tysiące darmowych plików poprzednich tomów. I tyle osób czytało, ale w spiraconych pdfach/mobi.  Niektórzy uparcie twierdzą, że marudzenie autorów na piractwo miałoby sens wyłącznie, gdyby każdy, kto książkę ściągnie, w innym wypadku ją kupił. Bzdura. Wystarczy, że autor sam zna te trzy osoby, które zadeklarowały, że by kupiły, ale wolą wziąć darmo. I już wie, że na pewno traci. Prawdopodobnie więcej niż te trzy egzemplarze. Nie chodzi nawet o kilka złotych, które by na nich zarobił, ale o to, że niższa sprzedaż = mniejsze szanse na kolejne książki albo mniejsze nakłady kolejnych książek, mniejsza promocja, a co za tym idzie, jeszcze niższa sprzedaż. W przypadku niektórych książek, szczególnie debiutantów nawet te dwadzieścia sprzedanych egzemplarzy w jedną czy drugą stronę ma znaczenie. Dlatego wielu autorów, jeśli ma wybrać pomiędzy "książkę przeczyta dwa tysiące osób, z czego tysiąc ją kupi, a reszta ściągnie" a "książkę przeczyta i kupi tysiąc trzysta osób" wybierze to drugie.

Nie. Nie twierdzę, że każdy, kto ściągnie, książkę by kupił. Ale są takie osoby. Wystarczająco wiele, żeby robiło to różnicę. W ciągu ostatniego roku z różnych serwerów usunięto około stu kopii „Spalić wiedźmę”. A przynajmniej o około tylu wiem, bo przynajmniej na początku walczył z nimi przedstawiciel wydawnictwa i nie meldował mi przecież każdej usuniętej kopii. Najwięcej ze słynnego gryzonia, chociaż sporo kryło się i na innych. Przy niektórych widniały statystyki pobrań. Rekordzista miał tych pobrań kilkadziesiąt. A moja powieść nie jest specjalnie popularna. Jakie liczby osiągają więc autorzy słynniejsi? Przy nich te liczby mogą iść już w całe setki albo tysiące. Nawet więc zakładając, że książkę kupiłoby 5% chomikowych piratów… Tak. I autor, i wydawnictwo na tym tracą.


W ten sposób sprawdza się książkę
Zazwyczaj w Internecie są obszerne fragmenty. W przypadku SW – spora część prologu i praktycznie cały pierwszy rozdział.

I ja nie nawołuję nawet, żeby nie piracić. Każdy musi sam podjąć decyzję o kupnie i zastanowić się, czy praca autora powinna zostać nagrodzona. Nie jestem zła wiedząc, że ktoś ściąga książki. Wkurzam się, kiedy ten ktoś usiłuje mi wyjaśnić, że postępowanie w ten sposób jest czymś dobrym. Cały wpis wynika raczej z mojej irytacji tłumaczeniem tego procederu, że „nikt na tym nie traci, a w ogóle to jest uzasadnione” (a takie wyjaśnienia mniej więcej usłyszałam od jednej z tych osób, które chwaliły się, że książkę ściągnęły - i wpisy na tym forum stały się po prostu dla mnie świadectwem, ile osób faktycznie to robi, i że część z nich z powodu dostępu towaru "darmo" faktycznie rezygnuje z zakupu). No sorry. Nie jest. I to, że ty byś nie przeczytał, gdyby nie darmowy e-book, nie znaczy, że kto inny też by tego nie zrobił. Skąd więc oburzenie, że plik został usunięty?
Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś nie chce płacić za produkt, który może dostać za darmo, ale już prób wyjaśniania, że jest w tym jakaś głębsza ideologia poza chęcią zaoszczędzenia, a autor to dureń, bo się czepia o nic - nie. (Tak swoją drogą: jeśli ktoś czyta bardzo dużo, to abonament na Legimi jest ciekawym rozwiązaniem^^.)

EDIT
Wpis wywołał sporo dyskusji. Powtórzę więc, bo chyba dla niektórych nie jest jasne...
Nie próbuję walczyć z piractwem.
Nie próbuję promować swoich książek w tym wpisie. (Skąd w ogóle ten pomysł?! Post, w którym promuje książki, chociaż akurat tam głównie nie moje, to na przykład ten "Książki z katalogu"...) Także nie, to że nie ma tu zdjęć książek, nie zachęcam do kupna, nie piszę, o czym książki są, nie chwalę czytelników i w ogóle nie piszę o tym, że fajnie mieć papier, to nie błąd w strategii. Tych informacji nie miało tu być, bo... to byłby zupełnie inny post, na inny temat, a ja chciałam napisać akurat o tym.
Ba, nawet nie daję w tym wpisie wyrazu swojej irytacji piractwem, a raczej udowadnianiem mi, że przecież to słuszne i zbawienne, a jeśli autor zdjął skądś nielegalną kopię to jest cham i samolub.
Nie próbuję obrzucać błotem kogoś, kto ściągnie pdfa czegoś, czego nie ma w sprzedaży. W ogóle nikogo nie próbuję obrzucać błotem.
Napisałam o swoich przemyśleniach na ten temat, wywołanych kilkoma rozmowami i obserwacją pewnego forum. Wyjaśniłam swój punkt widzenia. Bo blog jest dla mnie miejscem, gdzie można napisać o tym, o czym ma się ochotę. To wszystko. Zupełnie nie rozumiem więc oburzenia, że jak można stosować negatywny przekaz i wyzywać od złodziei. Po pierwsze, nikogo nie wyzywam. Po drugie, nigdy nie patrzyłam na blogi, facebookowe ściany czy jakiekolwiek social media jako na coś, na czym nie należy pisać o czymkolwiek, na czego temat ktoś inny może mieć inne zdanie/nie wolno przedstawiać swojego punktu widzenia na zjawiska, które się uważa za niefajne.

poniedziałek, 6 marca 2017

Stała cena książki?


Jak bumerang powrócił temat wprowadzenia stałej ceny książki. W konsekwencji rynek wydawniczy, a przynajmniej księgarnie internetowe, mniejsze wydawnictwa, debiutanci oraz autorzy, którzy dopiero pracują na swoją renomę – oberwą obuchem w łeb. Przynajmniej tak sądzę – na podstawie dokonanego researchu (raporty, artykuły na temat stałej ceny książki).


Zdaniem PIK i zwolenników tejże ustawy, ma ona uzdrowić rynek książki. Dzięki niej Polacy nagle zaczną chętniej kupować książki, skończy się nieuczciwa konkurencja ze strony księgarni internetowych (!) i uda się uratować mniejsze księgarnie. Być może nawet spadną ceny, bowiem wydawcy, by utrzymać klientów będą musieli obniżyć cenę startową.
Wszystko brzmi fajnie, szkoda tylko, że wnioski te wzięte są z sufitu.


1.                   Sprawa księgarni internetowych
Księgarnie internetowe, zdaniem PIK, stosują praktyki nieuczciwej konkurencji bowiem… sprzedają towary taniej niż sieci stacjonarne. Dla mnie brzmi to raczej jak wolny rynek i konkurencja, a nie nieuczciwość. Praktyki, których osobiście nie pochwalam, stosują raczej Empik i Matras – których podejście do wydawców pozostawia wiele do życzenia, a ta druga sieć księgarni mocno zalega z wypłatami. W każdym razie, ustawa odbije się przede wszystkim na księgarniach internetowych. Spójrzmy na statystyki.

W raporcie Rynek książki w Polsce (2015) znajdujemy informację, że podział dystrybucji na rynku przedstawia się następująco:

· Internet: 36%
· Księgarnie: 35%
· Supermarkety: 15%
· Kioski z prasą: 9%
· Kluby i wysyłka: 3%

Zdaniem Biblioteki Narodowej (dane dla 2014 roku)
· Salony multimedialne (czyli de facto głównie Empik) – 21% (spadek w ciągu roku o 8%, należy więc podejrzewać, że w roku 2015 było to mniej)
· Księgarnie tradycyjne – 49% (spadek z 55%)
· Księgarnie internetowe – 16% (wzrost z 12%)

Dane są rozbieżne (może to wynikać z odmiennej metodologii: możliwe np., że BN zalicza sprzedaż internetową Empiku do sprzedaży w salonach, z kolei w raporcie Instytutu Książki wrzucono to do Internetu, dodatkowo w ciągu roku mogło dojść do sporych przesunięć), ale jak widać, lwia część sprzedaży książek ma miejsce w Internecie. Gdy sprzedaż w innych miejscach maleje, księgarnie internetowe zyskują. Księgarnie internetowe oferują lepszą cenę, najszerszy wybór asortymentu oraz wygodę – dostawa do domu bądź odbiór w punkcie. PIK uważa, że jest to nieetyczne. Nie, to nie jest nieetyczne. To wolny rynek. Co będzie następne? Likwidacja Allegro, bo ludzie kupują tam taniej, więc cierpią na tym sklepy stacjonarne? Zabronienie sprzedawania e-booków, bo tracą na tym księgarnie oferujące książki papierowe? A może powrót do gospodarki centralnie planowanej? Takie ingerencje zdecydowanie mi się nie podobają.

Ustawa o stałej cenie książki odbije się więc na księgarniach internetowych, które nie tylko nie będą mogły oferować promocji, ale wedle niektórych projektów także darmowej dostawy (więc klient płaciłby w nich drożej. Tym samym ustawa uderza w jeden z największych kanałów dystrybucji książek w Polsce. Kopniak dla księgarni internetowych może spowodować więc znaczący spadek sprzedaży.
Z jakich powodów „specjaliści” wierzą, że klienci, którzy dotąd kupowali w księgarniach internetowych przeniosą się do małych, lokalnych księgarni, pozostaje dla mnie tajemnicą. Oczywiście, jeżeli ktoś przywykł do szerokiego wyboru, wygodnej dostawy i niższej ceny, na pewno zacznie kupować w małych, lokalnych księgarniach po wyższej cenie. Nie zrezygnuje z zakupu albo nie zmniejszy liczby kupowanych książek. Bo dokładnie tak to działa.

2.                   Obniżenie ceny startowej i wzrost sprzedaży?
Niektórzy zwolennicy ustawy twierdzą, że klient zapłaci mniej, bowiem wydawnictwa będą musiały obniżyć cenę okładkową. Ustawa miałaby więc doprowadzić do wzrostu sprzedaży książek. Hm. Sprawdźmy, jak to zadziałało w Izraelu…
Spadek sprzedaży o 35%. Ciekawe dlaczego...
Może dlatego, że obecnie koszty promocji mógł ponosić i wydawca, i księgarz. Albo dlatego, że wydawnictwa sprzedawały na swoich stronach książki taniej, bowiem nie musiały wtedy odprowadzać marży dla księgarń. Koszty ścięcia ceny okładkowej poniesie wydawca. Duże wydawnictwa być może mogą sobie na to pozwolić (tu nie mogę wyrokować), ale dla wielu mniejszych to katastrofa. Cena okładkowa to nie jest zarobek wydawcy. W skład ceny okładkowej wchodzą: marża księgarni, udział dystrybutora, podatek vat. Wydawca ze swojego przychodu (wynoszącego tak około 40 - 60%) musi oddać część autorowi, opłacić koszty druku, grafika, redaktora, korektora, funkcjonowania wydawnictwa, mieć pieniądze na promocję i inwestycje. Wydawcy w większości wypadków nie stać więc, aby samodzielnie ponieść koszty spadku ceny o 20 - 30%. Co to z kolei oznacza? Albo ceny zostaną na tym samym poziomie, a sprzedaż spadnie i wydawca oberwie, albo wydawca podniesie nieznacznie cenę, by zarobić nieco więcej na tych osobach, które książkę i tak kupią.
Cena okładkowa nie spadnie drastycznie. Być może wzrośnie. Klient zapłaci więcej. A skoro klient zapłaci więcej, kupi mniej bądź całkiem zrezygnuje z zakupów.
W Izraelu wycofano się ze stałej książki po roku. Podobno pod koniec sytuacja odrobinę się poprawiła - faktycznie nieznacznie wzrosła sprzedaż w salonach stacjonarnych. Ale rynek oberwał, i to mocno. Owszem, we Francji obowiązuje coś podobnego, ale w Polsce zarobki są zdecydowanie niższe, a poziom czytelnictwa jest tragicznie niski. W większości krajów europejskich rząd nie ingeruje w ceny książek.
W ciągu ostatnich miesięcy kupiłam na bonito.pl i madbooks.pl kilkanaście książek. Rabaty na nie wahały się od 25 do 40%. W momencie, gdy za jedną książkę będę musiała zapłacić czterdzieści złotych… to jej po prostu nie kupię. Zamiast kilkunastu książek wybiorę może pięć. Autorów, których naprawdę lubię.

3.                   A ty płacz autorze, płacz
Idę o zakład, że mając do wyboru nowość, nawet interesującą, autora, którego jeszcze nie znamy, w cenie 39.90, a książkę sprzed paru lat za 20.99, większość czytelników wybierze to drugie. Wiele osób boi się sięgać po książki debiutantów, nie mając pewności co do ich jakości. Sama chętnie „testowałam” twórczość nieznanych mi pisarzy, wielu zyskało we mnie stałą czytelniczkę. Ale byli też tacy, których powieści do gustu mi nie przepadły.
Nie zainwestuję czterdziestu złotych „w ciemno”. A przynajmniej nie zrobię tego zbyt często.
Średnia cena książki w 2010 roku wynosiła 34,3 złote. W ciągu czterech lat wzrosła do 41,5 złotych. Należy podkreślić, że w międzyczasie wprowadzono vat, a sprzedaż nieustannie spadała - żeby to "odbić" zaczęto więc prawdopodobnie podnosić cenę (stąd nie wierzę, że na wprowadzenie stałej ceny książki reakcją będzie nagle obniżka - wręcz przeciwnie, jeżeli sprzedaż spadnie, cena może pójść w górę). Zakup kilku książek w takiej cenie to wydatek rzędu kilkuset złotych. Są osoby, które mogą sobie na to pozwolić. Ale jak pokazują statystyki – znakomita większość osób czytających to ludzie młodzi, uczniowie i studenci, którzy niekoniecznie zarabiają po kilka tysięcy złotych. Klient nie wyda nagle dwa razy więcej na książki. Ograniczy ich zakup bądź przerzuci się na kupowanie powieści wydanych wcześniej. W momencie, gdy „starsze” książki będą o 30 – 40% tańsze od nowości, sprzedaż nowości spadnie.
Co to oznacza?
Moim zdaniem, na logikę: nie odbije się to na uznanych autorach, którzy już mają wypracowaną pozycję na rynku. Wierny czytelnik zawsze kupi ich książki, nawet jeżeli będzie musiał dać tę parę złotych więcej. Gorzej, jeżeli chodzi o książki autorów nieznanych. Spadnie sprzedaż książek debiutantów i innych autorów dopiero walczących o swoją pozycję. Wydawnictwa będą mniej chętnie ryzykować z nowymi autorami. Rozkwitnie za to rynek vanity (gdzie autor sam płaci za publikację, bowiem tym wydawnictwom nie zależy na sprzedaży, a wkładzie autora, i które wydają praktycznie wszystko, nie troszcząc się o jakość), piractwo, i tak już w Polsce powszechne, będzie się szerzyć. Podupadną mniejsze wydawnictwa, które nie współpracują jeszcze z pisarzami naprawdę znanymi, nie mają dziesiątek starszych pozycji, które mogą próbować reklamować i przeceniać, aby w ten sposób jakoś sobie odbić straty. Ukazywać się będą głównie "pewniaki" (takie jak Grey czy Zmierzch).
Dodatkowo zwykle nowości na rynku wydawniczym mają większą sprzedaż niż tytuły starsze. Spadek sprzedaży nowości niekoniecznie będzie rekompensowany wzrostem sprzedaży tytułów starszych. Jeżeli kogoś interesuje konkretny tytuł, ale zrezygnuje z zakupy ze względu na cenę, nie jest powiedziane, że postanowi kupić co innego. Może więc spaść całkowita sprzedaż. Dokładnie jak w Izraelu.

4.                   A czytelnik…
…straci. Bo albo będzie musiał płacić za nowości więcej, albo z nich zrezygnować. Oczywiście, są osoby, które kupowały książki po cenie okładkowej w księgarniach stacjonarnych. Dla nich nic się nie zmieni.
W żadnym razie ta ustawa nie sprawi, że czytelnictwo wzrośnie. Dlaczego by miało, skoro teraz jest tak niskie - gdy w taniej książce albo na promocji można kupić książkę nawet za kilka złotych?

5.                   Kto zyska?
Nie wiem. Być może sieci takie jak Empik – które promocje oferują tylko na niektóre tytuły bądź okazjonalnie urządzają akcje 2 za 3. Wątpię jednak, aby wzrost sprzedaży w sieciach stacjonarnych był znaczący. Nie wierzę, że ustawa doprowadzi do spadku cen, więc ludzie, którzy dotąd nie kupowali książek, nie zaczną nagle biegać po księgarniach. Może jeżeli ustawa wykończy mniejszych wydawców, więksi zyskają na zmniejszeniu konkurencji. To jednak tylko gdybanie.

Osobiście uważam, że jeżeli rząd chce uzdrawiać rynek książki, powinien raczej zacząć od obniżenia vatu (zwłaszcza na e-booki, gdzie podatek obejmuje prawie ¼ ceny) i podejmować jakieś sensowne akcje, a nie próbować dyktować, kiedy wolno obniżać cenę książki, a kiedy nie.