wtorek, 9 maja 2017

Bo książka jest za droga, a autor nie traci...



Zarejestrowałam się na pewnym forum, poświęconym książkom. Ot tak, z ciekawości. Żeby popatrzeć, co myślą o niektórych powieściach, podyskutować o innych.
Wiecie, na co tam natrafiłam? Na jakiś miliard postów w rodzaju „kupiłabym, ale chyba poczekam na pdfa na chomikuj”, „ja już mam pdfa”, „miałam kupić, ale jeśli jest pdf, podasz linka?”, „opis brzmi świetnie, zaraz ściągnę”, „szukałam pdfa, ale nie ma i kupiłam, książka świetna”.
Czy potępiam takie zachowanie? Nawet nie. Zamieszczanie jest nielegalne, ściąganie już nie, nikogo nie będę za to ścigać. Ba, zdarzyło mi się ściągnąć parę razy coś, czego nie ma w normalnym obrocie. A co mnie drażni, jeśli nie samo ściąganie?
Nagminne udowadnianie wszystkich zwolenników, że a) książki są za drogie, więc takie postępowanie jest usprawiedliwione b) autor nic nie traci c) kto ściągnie, i tak nie kupi d) w ten sposób sprawdza się książkę.
Kompletne bzdury. Ściągasz książki? Przyznaj chociaż, że robisz to ze skąpstwa, a nie udowadniaj na siłę, że jest za tym jakaś ideologia. Ba, widziałam nawet parę wpisów pełnych oburzenia, że autorzy/wydawnictwa śmią usuwać takie pliki i lamenty, że jakiś chomik został zablokowany…

Książki są za drogie, więc takie postępowanie jest usprawiedliwione.
Nie, nie jest. Książka to produkt. Jego autor i wydawnictwo nie zgodzili się na udostępnianie go za darmo. Jeśli ktoś bez twojej zgody zamieszka w twoim domu pod twoją nieobecność, to będzie w porządku? Przecież krzywdy ci nie zrobił, nic nie straciłeś, posprzątał po sobie. A masz takie samo prawo do mieszkania, jak autor do swojej twórczości. Albo jeśli ktoś przyznaje, że nagminnie kupuje ubranie przed weekendem, chowa metki, pokazuje się w nim na imprezie, a potem oddaje - uważacie to za uprawnione, bo ubrania są drogie, czy pada komentarz "buractwo"? Przecież ubrania nie ubyło.
Jeśli chcę udostępnić jakiś tekst gratis, to tak robię. Tak zrobiłam z „Nieświtem”. To moja decyzja, nie dobrego Robin Hooda, który wstawia tekst na chomikuj.
To raz. Dwa – książki niekoniecznie są drogie. Księgarnie internetowe oferują multum promocji, nawet do 50%. W tym momencie papierową Wiedźmę w zestawie z e-bookiem da się kupić za 21 złotych, sam e-book za 17, a często Madbooks organizuje promocje, i papier kosztuje 16, a e-book 9. Mniej niż butelka wódki. Ba. E-book w promocji kosztuje mniej niż paczka papiersów.
Cena startowa nie może być niższa, bo wydawca musiałaby do tego dokładać – wbrew obiegowej opinii, jak to złe wydawnictwa naciągają czytelników. Wiecie, ile wynosi przychód GC z Wiedźmy wycenionej na 35 złotych? 15 złotych. Z czego muszą być opłaceni autor, grafik, redaktor, korektor, druk, skład, funkcjonowanie wydawnictwa.

Autor nic nie traci, kto ściągnie i tak nie kupi
Przez ściąganie spada sprzedaż. Nie wiem, na ile, ale spada na pewno. „Spalić wiedźmę” sprzedało się mniej więcej w równych proporcjach w e-bookach i w papierze. Targetem tego tekstu są w dużej mierze osoby, które nie mają problemu z czytaniem z ekranu komputera bądź mają Kindle.
A wiele z nich uznaje, że skoro coś jest w Internecie za darmo, nie ma sensu za to zapłacić, chociaż może zrobiliby to, gdyby nie mogli dostać czegoś gratis. Pozwólcie, że znów przytoczę: „miałam kupić, ale jeśli jest pdf, podasz linka?”, „szukałam pdfa, ale nie ma i kupiłam, książka świetna”. Coś podobnego usłyszałam tuż po premierze od znajomego, który zarabia zdecydowanie więcej ode mnie, więc cena książki nie powinna być dla niego problemem – „o, wyszła twoja książka, fajnie, kupiłbym, ale pewnie za parę tygodni dadzą na chomiku”.
Zaiste, ściągnął. Pochwalił. Spytał, kiedy druga część. Swoją drogą – trzy inne osoby, całkiem mi obce, też z niezrozumiałych dla mnie względów odczuły potrzebę przyjścia do mnie i pochwalenia się, że ściągnęły książkę z Internetu i bardzo się im podobała… Oczekiwały pochwały za przedsiębiorczość, czy jak?


Wiecie, że kiedy sprzedaż jakiejś książki jest niezadowalająca z punktu widzenia wydawnictwa, zapewne nie weźmie ono kolejnych książek tego autora? A sprzedaż w Polsce rzadko jest oszałamiająca. Zwłaszcza debiutów. Wiele cykli, bardzo popularnych, anulowano. Dlaczego, tyle osób czytało? Może po części dlatego, że ich targetem są właśnie osoby czytające z czytnika, a w Internecie są tysiące darmowych plików poprzednich tomów. I tyle osób czytało, ale w spiraconych pdfach/mobi.  Niektórzy uparcie twierdzą, że marudzenie autorów na piractwo miałoby sens wyłącznie, gdyby każdy, kto książkę ściągnie, w innym wypadku ją kupił. Bzdura. Wystarczy, że autor sam zna te trzy osoby, które zadeklarowały, że by kupiły, ale wolą wziąć darmo. I już wie, że na pewno traci. Prawdopodobnie więcej niż te trzy egzemplarze. Nie chodzi nawet o kilka złotych, które by na nich zarobił, ale o to, że niższa sprzedaż = mniejsze szanse na kolejne książki albo mniejsze nakłady kolejnych książek, mniejsza promocja, a co za tym idzie, jeszcze niższa sprzedaż. W przypadku niektórych książek, szczególnie debiutantów nawet te dwadzieścia sprzedanych egzemplarzy w jedną czy drugą stronę ma znaczenie. Dlatego wielu autorów, jeśli ma wybrać pomiędzy "książkę przeczyta dwa tysiące osób, z czego tysiąc ją kupi, a reszta ściągnie" a "książkę przeczyta i kupi tysiąc trzysta osób" wybierze to drugie.

Nie. Nie twierdzę, że każdy, kto ściągnie, książkę by kupił. Ale są takie osoby. Wystarczająco wiele, żeby robiło to różnicę. W ciągu ostatniego roku z różnych serwerów usunięto około stu kopii „Spalić wiedźmę”. A przynajmniej o około tylu wiem, bo przynajmniej na początku walczył z nimi przedstawiciel wydawnictwa i nie meldował mi przecież każdej usuniętej kopii. Najwięcej ze słynnego gryzonia, chociaż sporo kryło się i na innych. Przy niektórych widniały statystyki pobrań. Rekordzista miał tych pobrań kilkadziesiąt. A moja powieść nie jest specjalnie popularna. Jakie liczby osiągają więc autorzy słynniejsi? Przy nich te liczby mogą iść już w całe setki albo tysiące. Nawet więc zakładając, że książkę kupiłoby 5% chomikowych piratów… Tak. I autor, i wydawnictwo na tym tracą.


W ten sposób sprawdza się książkę
Zazwyczaj w Internecie są obszerne fragmenty. W przypadku SW – spora część prologu i praktycznie cały pierwszy rozdział.

I ja nie nawołuję nawet, żeby nie piracić. Każdy musi sam podjąć decyzję o kupnie i zastanowić się, czy praca autora powinna zostać nagrodzona. Nie jestem zła wiedząc, że ktoś ściąga książki. Wkurzam się, kiedy ten ktoś usiłuje mi wyjaśnić, że postępowanie w ten sposób jest czymś dobrym. Cały wpis wynika raczej z mojej irytacji tłumaczeniem tego procederu, że „nikt na tym nie traci, a w ogóle to jest uzasadnione” (a takie wyjaśnienia mniej więcej usłyszałam od jednej z tych osób, które chwaliły się, że książkę ściągnęły - i wpisy na tym forum stały się po prostu dla mnie świadectwem, ile osób faktycznie to robi, i że część z nich z powodu dostępu towaru "darmo" faktycznie rezygnuje z zakupu). No sorry. Nie jest. I to, że ty byś nie przeczytał, gdyby nie darmowy e-book, nie znaczy, że kto inny też by tego nie zrobił. Skąd więc oburzenie, że plik został usunięty?
Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś nie chce płacić za produkt, który może dostać za darmo, ale już prób wyjaśniania, że jest w tym jakaś głębsza ideologia poza chęcią zaoszczędzenia, a autor to dureń, bo się czepia o nic - nie. (Tak swoją drogą: jeśli ktoś czyta bardzo dużo, to abonament na Legimi jest ciekawym rozwiązaniem^^.)

EDIT
Wpis wywołał sporo dyskusji. Powtórzę więc, bo chyba dla niektórych nie jest jasne...
Nie próbuję walczyć z piractwem.
Nie próbuję promować swoich książek w tym wpisie. (Skąd w ogóle ten pomysł?! Post, w którym promuje książki, chociaż akurat tam głównie nie moje, to na przykład ten "Książki z katalogu"...) Także nie, to że nie ma tu zdjęć książek, nie zachęcam do kupna, nie piszę, o czym książki są, nie chwalę czytelników i w ogóle nie piszę o tym, że fajnie mieć papier, to nie błąd w strategii. Tych informacji nie miało tu być, bo... to byłby zupełnie inny post, na inny temat, a ja chciałam napisać akurat o tym.
Ba, nawet nie daję w tym wpisie wyrazu swojej irytacji piractwem, a raczej udowadnianiem mi, że przecież to słuszne i zbawienne, a jeśli autor zdjął skądś nielegalną kopię to jest cham i samolub.
Nie próbuję obrzucać błotem kogoś, kto ściągnie pdfa czegoś, czego nie ma w sprzedaży. W ogóle nikogo nie próbuję obrzucać błotem.
Napisałam o swoich przemyśleniach na ten temat, wywołanych kilkoma rozmowami i obserwacją pewnego forum. Wyjaśniłam swój punkt widzenia. Bo blog jest dla mnie miejscem, gdzie można napisać o tym, o czym ma się ochotę. To wszystko. Zupełnie nie rozumiem więc oburzenia, że jak można stosować negatywny przekaz i wyzywać od złodziei. Po pierwsze, nikogo nie wyzywam. Po drugie, nigdy nie patrzyłam na blogi, facebookowe ściany czy jakiekolwiek social media jako na coś, na czym nie należy pisać o czymkolwiek, na czego temat ktoś inny może mieć inne zdanie/nie wolno przedstawiać swojego punktu widzenia na zjawiska, które się uważa za niefajne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz