piątek, 23 grudnia 2016

Książki 2016 - podsumowanie



Po filmach – pora na książki;)
W 2016 roku przeczytałam mniej więcej 53 książki, a przynajmniej tak wynika z mojego konta na lubimy czytać. W znakomitej większości była to fantastyka, chociaż na liście znalazło się też parę obyczajówek i kryminałów. Opisywanie wszystkich mijałoby się z celem, zwłaszcza, że sporą część recenzowałam – więc tylko parę słów o tych pozycjach, które najmocniej zapadły mi w pamięć. Lista jest rzecz jasna całkowicie subiektywna. Największe rozczarowania 2016 na wszelki wypadek pomijam, zostawiając je dla siebie.

Najlepsze premiery 2016
Pośród książek wydanych w 2016 roku wyróżniłabym szczególnie „Kroniki rozerwanego świata” (dwie części, „Asystent czarodziejki” i „Utracona Bretania”), „Duszę cesarza”,Clovis Lafay. Magiczne akta Scotland Yardu” i „Olgę i osty”. Każda z tych powieści czymś mnie ujęła. „Dusza cesarza” to w gruncie rzeczy mikropowieść, krótka, ale wciągająca, z fascynującym systemem magii (co jest chyba charakterystyczne u Sandersona – autor lubi odbiegać pod tym względem od schematów). „Clovis LaFay” kupił mnie użyciem motywu, który szczerze lubię – magię w epoce wiktoriańskiej i osobą głównego bohatera, sympatycznego, dobrze wychowanego nekromanty. „Olga i osty” to książka specyficzna, połączenie literatury fantastycznej i obyczajowej, czarująca przede wszystkim stylem, klimatem i realistycznym przedstawieniem bohaterki. „Kroniki rozerwanego świata” z kolei są zabawne, oferują bogaty świat, plejadę barwnych postaci. Autorka bazowała na schematach z klasycznego fantasy, ale niejako je unowocześniła (lepiej nie umiem tego ująć – chodzi na przykład o magów starających się na uzyskanie grantu na wyprawę badawczą).



Największe odkrycie 2016
Wegner i jego meekhańskie pogranicze. Jakoś nie ciągnęło mnie do tych książek, może dlatego, że wszyscy zachwalali, ale w końcu zamówiłam pierwszy tom – a że gdy odbierałam zamówienie pani zaproponowała mi zakup od razu drugiego za pół ceny (bo niby uszkodzona układka), to i kupiłam „Wschód – Zachód”. Wolę powieści od opowiadań, tymczasem dwie pierwsze części to raczej zbiorki. Lubię, gdy bohaterowie są barwni, wyraźnie zarysowani – a tutaj z pierwszego tomu zapamiętałam główne Kennetha i Yatecha. A jednak „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” podobały mi się bardzo. Zaczarowała mnie Północ i pokochałam Szóstą Kompanię. Południe ujęło mnie kreacją świata, choć tu już byłam zachwycona mniej (pewnie przez wątek nieszczęścia zapoczątkowanego przez uczucie). Mówiono mi, że tom drugi jest gorszy, tymczasem część ze Wschodu stała się moją ulubioną – przez klimat stepów i niezwykłą drużynę Laskolnyka. Zachód zresztą też szczerze pokochałam. Jest coś niezwykłego w stylu Wegnera i sposobie, w jaki kreuje świat. „Niebo ze stali”, które właśnie kończę, to też bardzo dobra powieść, chociaż przyznaję, że wolałam dwie pierwsze części.



Poza fantastycznie
Nie samą fantastyką żyje człowiek. W tym roku odkryłam twórczość Phillipy Gregory – i jeśli ktoś lubi powieści historyczne o kobietach, to jej książki powinny być idealne. Szczególnie ujęła mnie „Władczyni rzek”, chociaż przeczytałam prawie wszystkie jej powieści o dziejach Yorków i później Tudorów – i w gruncie rzeczy żadną nie byłam rozczarowana. Lubię u Gregory to, że jej bohaterowie są tacy pełni życia. Posiadają zarówno zalety, jak i wady. Nie zawsze postępują mądrze czy sprawiedliwie. Lubię obserwować historię jej oczami. Doceniam to tym bardziej, że ostatnio czytałam też „Władcę Północy” i przy lekturze bardzo często się krzywiłam: wyidealizowani bohaterowie, narzucanie czytelnikowi swojego punktu widzenia, dość płaski styl.
Z kryminałów natomiast – ujęło mnie „Pan Darcy nie żyje”. Przyjemna lektura, idealna do poczytania w pociągu podczas długiej podróży. Dobrze napisana, z ciekawymi postaciami, w dodatku pełna smaczków dla wielbicieli „Dumy i uprzedzenia”.



Moje…
2016 pod względem książek jest ważny i dla mnie, bo do księgarni trafiły moje dwie książki. W teorii data wydania „Spalić wiedźmę” to 2015, ale de facto druk pojawił się dopiero w styczniu 2016. Obie powieści napisałam szmat czasu temu i obie długo leżały w szufladzie. „Spalić wiedźmę” to jeden z wielu moich tekstów o magii, wyrosły w pewnym sensie z wcześniejszych moich opowieści o krakowskich czarodziejach. W tym roku tez ukazało się jego tłumaczenie „Burn the witch”.  „Sonata dla Motyla” z kolei to książka, którą napisałam zdumiewająco szybko (zajęło mi to jakieś trzy miesiące). Pomysł był prosty – próba odejścia od schematów, które najczęściej spotykałam w obyczajówkach, czyli przyjazd na wieś, gdzie bohaterka odnajduje spokój, i żona pozostawiona przez męża drania. Próbowałam pokazać to z innej perspektywy – bohaterki z wielkiego miasta na wsi zwyczajnie się nudzą, nie chcą tam zostawać, brakuje im miejskiego życia i ludzi ze stolicy. Z kolei zdradzona żona chce związek ratować, trochę z miłości, trochę ze strachu, a i za rozpad pożycia małżeńskiego ponoszą winę obie strony (chociaż w niekoniecznie równych proporcjach). Obie bohaterki miały też być dalekie od ideału. Czy wyszło, a raczej: czy wyszło dobrze? Ciężko stwierdzić. Niektórym się podoba, inni są rozczarowani, bo za mało romansu, bohaterki mogłyby być lepsze i jasno powiedziane, kto, z kim i dlaczego. Niezależnie jednak od tego - wydanie obu książek mnie cieszy;).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz