poniedziałek, 28 listopada 2016

Kilka słów o wydawaniu książek – część II




Jakiś czas temu* zamieściłam notkę na temat wydawania książek (http://spalic-wiedzme.blogspot.com/2016/07/kilka-sow-o-wydawaniu-ksiazek-czesc-i.html). O rzeczach, które pewnie wielu wydają się oczywiste, ale okazuje się, że nie wszyscy je wiedzą. Jak przygotować tekst, czy w ogóle warto próbować i jakie wydawnictwa przyjmują debiuty. I o fakcie, że wbrew opiniom niektórych, nie każda książka do wydania się kwalifikuje (a przyczyną tego stanu rzeczy niekoniecznie jest Tajemny Spisek Wydawców, niechęć do debiutantów czy stan rynku książki – tak na marginesie, patrząc po badaniach, zaiste fatalny).
Teraz parę słów o tym, co następuje potem. W momencie, w którym wydawca pisze, że chce tę książkę, a ty z radością chwalisz się matce/ojcu/ciotce trzeciego stopnia/kotu proces wydawniczy dopiero się zaczyna. Czy może być łatwo, szybko i przyjemnie? Może. Ale rzadko jest.

Jej, wzięli mój tekst! Jest więc na pewno idealny, tylko czekać na wydanie.
Jeśli Przyszły Autor Wydanej Książki żywi takie przekonanie, pierwsze uwagi redaktora mogą być wiadrem wody. Zimnej. Wylanej prosto na głowę śpiącego autora. A po tym jednym wiadrze przyjdzie następne, i następne…

Mój przyjaciel redaktor
Redaktor z dużym prawdopodobieństwem będzie ciął zdania, domagał się usuwania niektórych fragmentów i dokładniejszych wyjaśnień w innych. Niektórzy przyjmują to z pokorą, inni walczą niczym lwy z każdą poprawką, jakiekolwiek uwagi traktując jako zamach na siebie*, jeszcze inni próbują rozważać na spokojnie wszystkie uwagi i się do nich ustosunkować. Chyba jasna jest odpowiedź w zagadce: kto Czyni Słusznie? Redaktor to nie wróg autora, ma mu pomóc, a obrażanie się, bo każe coś wyciąć, nie ma większego sensu. Jeśli zauważa jakiś błąd, zapewne zauważy go też któryś z czytelników. Z kolei zgadzanie się na wszystko może zaowocować zmianami na gorsze, bo redaktor też człowiek, może się mylić. Warto po prostu się zastanowić na zimno, czy szczegółowy opis ubrania bohatera, który pojawia się na dwie strony, żeby na stronie drugiej zostać malowniczo rozgniecionym spadającym z nieba fortepianem, jest niezbędny. Prawdopodobnie nie. Chociaż może się też zdarzyć, że na przykład identycznie ubrana osoba przechodziła akurat obok, a to ona miała być ofiarą i stąd opis musi zostać, a redaktor tego nie wyłapał. Tak czy inaczej – moment postawienia kropki po ostatnim zdaniu to nie koniec pracy nad powieścią, bo później trzeba ją przerobić z redaktorem. A jeśli redaktor poprawia za mało, nie należy mu zbytnio ufać…

Czekam, czekam, a trawa na trawniku rośnie…
Książka nie trafi do księgarni w miesiąc. Ani w dwa. Prawdopodobnie też nie w trzy ani w cztery. Na odpowiedź na propozycję wydawniczą czeka się czasem nawet pół roku (pozytywną, bo negatywna nie zawsze zostaje udzielona). Na wydanie książki w zależności od wydawnictwa – zwykle od czterech miesięcy do nawet kilkunastu. Niestety, bywa też (chociaż raczej rzadko, słyszałam o takich przypadkach, ale niezbyt wielu), że mimo podpisanej umowy tekst nie doczekał się wydania. Jeśli chodzi o Wiedźmę – od momentu przyjęcia jej przez wydawnictwo do faktycznego wydania upłynął ponad rok. Posłałam ją do Genius Creations w czerwcu 2014. Odpowiedź pozytywną otrzymałam we wrześniu. W księgarniach można było książkę kupić pod koniec stycznia 2016. „Wiedźmę jego królewskiej mości” wydawnictwo dostało bodaj w kwietniu 2016, a ta ukazać ma się w bliżej nieokreślonym terminie w 2017. Oczywiście, to nie jest reguła – z „Sonatą dla Motyla” Replika uporała się w kilka miesięcy – ale lepiej uzbroić się w cierpliwość.



Książka wydana, drzwi do kariery stoją otworem
Z reguły zaiste wydawcy przychylniej patrzą na kogoś, kto już ma na koncie jakieś publikacje. Jeśli ta te w dodatku naprawdę dobrze się sprzedaje, selekcjonerzy z otwartymi ramionami przyjmą kolejne propozycje. Bywa jednak tak, że wydanie drugiej książki wcale nie jest łatwiejsze niż pierwszej. Wydawnictwa milczą jak zaklęte albo powieść leży w szufladzie latami, zanim ktoś wreszcie się nią zainteresuje. Z tego, co zaobserwowałam na przykładzie paru znajomych – im dłużej się zwleka, tym trudniej. Dlatego jeśli myśli się o publikowaniu „na poważnie”, trzeba pisać, pisać, i próbować, próbować…

Ach i te krocie skarbów…
Nie liczyłabym też na nagłą sławę i pieniądze. Ponoć są w Polsce pisarze utrzymujący się wyłącznie z pisania, ale to ginący gatunek*. Książki rzadko schodzą w tysiącach egzemplarzy i rzadko zapłata za nie jest wysoka. Dużo zależy oczywiście od wydawnictwa i promocji, ale większość znanych mi autorów powtarza, że z pisania utrzymać się nie da. (Gdybym na przykład ja próbowała utrzymać się wyłączanie za honorarium z książki, musiałabym zamieszkać pod mostem.)


*Dobrze, właściwie to dawno, dawno temu, na tyle dawno, że równie dobrze można by tam wrzucić jakąś księżniczkę, smoka i siedem lasów. Nigdy nie umiałam pisać regularnie na blogach. Ani w ogóle pisać regularnie czegokolwiek. Nawet nie podejmuję Poważnych Postanowień, że ulegnie to zmianie, bo bardzo nie lubię się oszukiwać…
*O przypadkach takich pisarzy mi opowiadano. Ja sama znam to głównie z zamierzchłych czasów, gdy jeszcze sporo czytałam w Internecie i czasem zdarzało mi się komentować. Do dziś pamiętam pewien wyjątkowo zjadliwy mail od Urażonej Autorki Ficka. Żeby było zabawnie, zasadniczo ficka pochwaliłam, napisałam, że miło się czytało, a w jednym zdaniu zauważyłam, że to i to trochę szwankuje. Okazało się, że jestem bezczelna, mam na przyszłość bardziej uważać, do kogo i co piszę, a w ogóle, to jakim prawem przedstawiam jakiekolwiek uwagi wobec Genialnej Twórczości, skoro w mojej opinii znalazła się literówka!
*Dobrze, na pewno są. Ale niewielu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz