Pokazywanie postów oznaczonych etykietą konwenty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą konwenty. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 9 maja 2016

Smoki w Krakowie – czyli Smokon


W sobotę wraz z koleżankami wybrałam się na Smokon. Zaczęło się od nerwów i szopki pod tytułem: „czy w ogóle zostanę wpuszczona, skoro głupia ja, zostawiłam dowód i absolutnie wszystkie dokumenty w domu”. Pamiętałyśmy, jak wyglądało wchodzenie na Pyrkon, zdążyłyśmy więc stworzyć plany A, B, C, D i E udowadniania, że nie jestem terrorystą z bombą w plecaku (włącznie ze zdjęciem z książce, ładnym uśmiechaniem się do wpuszczających w wykonaniu koleżanki, jeśli to będą chłopcy, logowaniem na usos z komórki i powoływaniem na jednego z organizatorów). Na szczęście ostatecznie udało się dostać na imprezę.


W gronie kameralnym
Na Smokonie tłumów nie odnotowano, chociaż impreza była w pełni darmowa. Po zatłoczonym Pyrkonie, osobiście liczę to na plus – zdecydowanie lepiej czułam się jednak na małej imprezie, bez kolejek, bez ciągłego oglądania się, czy reszta towarzystwa nie została porwana przez tłum. Nie było problemu z wejściem na prelekcję, chociaż stoisk było tylko parę, dało się spokojnie obejrzeć towary (i nawet kupiłam sobie ładną zawieszkę w kształcie zegarka), a zdobycie stolika do zagrania w planszówki nie graniczyło z cudem.

A jeśli o program chodzi…
Chociaż sali prelekcyjnych nie było wiele, w programie znalazło się kilka ciekawych propozycji. Smokon może nie jest duży, ale pojawiało się paru gości w świecie fantastycznym dość znanych – jak Paweł Majka, Jakub Ćwiek, Łukasz Malinowski, Andrzej Pilipiuk czy Jacek Łukawski. Wielu punktów programu nie odhaczyłam (a dlaczego to za chwilę), ale myślę, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie.
Wysłuchałyśmy jednej prelekcji, po czym zbiegłyśmy na panel o zabawach z konwencją. Właściwie głównie dlatego, że miał w nim brać udział Paweł Majka – a od spotkania autorskiego w krakowskim Empiku, gdzie odkryłyśmy, że Majka ciekawie mówi, wraz z koleżanką bardzo dzielnie odgrywamy rolę psychofanek. Obejmowało to dotąd wędrowanie na wszystkie punkty programu zeszłorocznego Imladrisu, w których brał udział, dwa spotkania autorskie i teraz pójście na panel. W panelu Majka ostatecznie udziału nie wziął (chociaż i tak było ciekawie), za to został wypatrzony na widowni i poproszony o autograf na kolejnej ze swoich książek (bo mój Pokój i Pastwiska koleżanki podpisywał przy innych okazjach, ale teraz należało zdobyć podpis na jej Pokoju…).
Na ratunek dzielnie ruszył mu znajomy, który wypłacił nam haracz pod postacią lizaków, uwalniając biednego autora z naszych szponów. To oczywiście nie powstrzyma mnie przed próbą zdobycia autografu na Niebiańskich pastwiskach przy kolejnej okazji… 
W ramach misji napadania na autorów, poprosiłam też Ćwieka o podpisanie tomu Chłopców, koleżanka zdobyła autograf na Kłamcy, a druga koleżanka dopadła Pilipiuka.



Dominacja nad Ankh – Morpork
Po panelu postanowiłyśmy wyjść na obiad, a po powrocie na teren imprezy odkryłam, że stolik na drugim piętrze koło stoiska z grami do wypożyczenia jest wolny, na rzeczonym stoisku zaś znajduje się gra „Świat Dysku. Ankh – Morpork”. Grę tę bardzo chciałam kupić, ale niestety, nakład się skończył, a na Allegro planszówka ta osiąga wręcz kosmiczne ceny.
Usiadłyśmy pograć godzinkę, dwie. Skończyło się na pięciu partiach, bo wprawdzie miałyśmy iść na spotkanie autorskie Ćwieka, ale gra wciąga niesamowicie, w dodatku jedna uczestniczka konwentu dosiadła się z prośbą o dołączenie do gry. To jak tutaj wstawać? Oddałyśmy ostatecznie planszówkę tuż przed 20 i jestem bardzo wdzięczna Krakowskim Smokom, że a) udostępniły gry b) nie urwali nam głów za to, że grałyśmy tak długo.
Przy okazji zyskałam sobie dozgonną nienawiść dziewczyn, bezczelnie je ogrywając.



Więcej smoków!
Wrażenie ogólne bardzo na plus. Polecam wszystkim z Krakowa, którzy lubią fantastykę, i na pewno wybiorę się na Smokon w przyszłym roku. Mam tylko nadzieję, że liczba uczestników nagle się nie potroi, bo wtedy będzie jednak trochę zbyt tłoczno…

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

„Do Poznania zjechała się banda dziwaków…”



Na Pyrkon pojechałam pierwszy raz, chociaż z opowieści mniej więcej wiedziałam, czego się spodziewać: na przykład dzikich tłumów, dużej ilości przebierańców i masakry podczas podróży powrotnej pociągiem. Opinie na temat imprezy przedstawiano mi różne (od „jest cudowna” do „męcząca, źle zorganizowana, nie warta uwagi”, przy czym chyba głosy krytyczne słyszałam częściej). Uznałam, że choć raz tę największą imprezę dla fantastów chcę zobaczyć na własne oczy. Oto garść luźnych przemyśleń na jej temat.


  "Jest nas wielu"

A komu potrzebny sen?
Do Poznania zjechałam dopiero w piątek późnym wieczorem. Z racji pory podróż na Pyrkon miałam więc dość komfortową: we Wrocławiu wszyscy z przedziału wysiedli, dzięki czemu miałyśmy z koleżanką cały tylko dla siebie. Nocleg szczęśliwie zapewnił nam kolega, więc zamiast na tereny Targów, udałyśmy się do jego mieszkania. Dlaczego szczęśliwie? Ano dlatego, że dostałyśmy szansę na przespanie się i trochę odpoczynku. Sleeproomy może to idealne miejsca do integracji, ale na pewno nie do wypoczynku. Gdy przechodziłam przez niego w sobotę moje pierwsze kojarzenie brzmiało: obóz uchodźców. Z relacji śpiącej tam znajomej wynika, że problemy z miejscem zaczęły się po jakichś trzech godzinach. Poznani na Pyrkonie konwentowicze opowiadali, że oni po prostu całą noc grali w gry w innym pawilonie, nawet nie próbując iść się przespać. Inni stoczyli epicką walkę o jakieś miejsca, z których usuwano kontenery. Wygląda na to, że jeśli planuje się nocleg na terenie imprezy, trzeba albo a) być zdolnym do spania w każdych warunkach b) nie potrzebować snu. Pewnie dla niektórych to fajne rozwiązanie, ale że już w sobotę wieczorem marzyłam tylko o zwinięciu się w fotelu, najlepiej z herbatą w ręku, utwierdziłam się w przekonaniu, że nigdy nie chcę nocować w sleepie...

Pierwsze wrażenia
W sobotę rano na tereny imprezy ciągnęły tłumy. Ludzi z plakietkami albo w kolorowych strojach dało się wypatrzeć już w tramwajach i na ulicach. Na Pyrkonie można przez chwilę poczuć się trochę zagubionym – wiele budynków, kolejki, tysiące ludzi. Z drugiej strony pojawia się myśl – hej, wreszcie jest się wśród swoich! Przez chwilę nie byliśmy pewni, co właściwie ze sobą zrobić, ale siedliśmy gdzieś z boku, przejrzeliśmy program i w końcu ruszyliśmy do Sali naukowej na prelekcję. Tak na dobry początek.

Pyrkonowe prelekcje…
Po prawdzie nie mogę powiedzieć o nich zbyt wiele, bo i załapałam się tylko na trzy. Rano trafiliśmy na prelekcję zastępczą, o Celtach, która okazała się bardzo ciekawa. Na dwa kolejne upatrzone punkty programu nie udało się dostać – kolejki są spore, a najciekawsze wykłady mają naprawdę duże oblężenie. Wykład o alchemikach częściowo przespałam, za to kolejna prelekcja o ranach i bliznach była wielce pouczająca (zwłaszcza jeśli chodzi o cięcia na twarzy). W niedzielę miałam ochotę na próbę wbicia na prelekcję o pośmiertelnych losach kobiet, ale ostatecznie zwiedzanie Poznania trochę się przeciągnęło i straciłam ten punkt programu.

„Banda dziwaków”
Tytułowa banda dziwaków to cytat. Dosłowny, nie mój rzecz jasna, a pani z okienka info PKP. Z perspektywy osób nie zorientowanych, musiało to wyglądać faktycznie dość dziwnie: zombie w kolejce do Burger Kinga, Kylo Ren robiący zakupy w spożywczym albo Dead Pool zajmujący miejsce w tramwaju. Wprawdzie sama się nie przebierałam, ale do bycia takim „dziwakiem” się poczuwam i stwierdzam, że to lubię. Cosplayerów jak zwykle na Pyrkonie nie zabrakło. Osobiście mam wrażenie, że najpopularniejsze motywy to League of Legends, Deadpool i Gwiezdne Wojny. Wiele strojów bardzo ciekawych i pomysłowych, parę nie do końca udanych, ale ogółem bardzo przyjemnie się na te wszystkie stroje patrzyło. Chociaż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Pyrkon powinien być organizowany raczej pod koniec kwietnia niż na początku. Gdy popatrzyłam na przykład na dziewczę w stroju Nidalee przechodzące pomiędzy pawilonami, aż zrobiło mi się zimno… Bo wyglądała naprawdę ładnie, ale skoro ja marzłam w kurtce, to współczuję osobie z nagimi ramionami i nie okrytymi plecami.

Tłum, panie, dziki tłum
Pyrkon odwiedziło ponoć w tym roku prawie czterdzieści tysięcy ludzi. Organizatorzy się cieszą, a ja mam wrażenie, że po prawdzie po prostu przygotowaniu tak dużej imprezy nie do końca sprostali. Sama kolejek szczęśliwie uniknęłam, ale widziałam długie ogonki, w których zanosiło się na stanie przynajmniej z godzinę, półtorej. Od paru osób słyszałam o problemach z miejscem na nocleg. W sobotę przez pawilon wystawców nieustannie przewijały się masy ludzi i zamiast oglądać stoiska, głównie pilnowałam, czy nikt z grupy nam gdzieś nie zginął. Zresztą do stoisk ciężko było się dopchać. Szansa na pogranie w planszówki to coś fajnego, chociaż udało się nam dopiero w niedzielę. Tak, atrakcji ogółem jest mnóstwo, ale jakby za mało na taką liczbę ludzi. Jeśli nie dostałeś się na prelekcję, w sali z grami brakowało miejsc, podobnie jak w kawiarni, a pawilon wystawców przeszedłeś już z dziesięć razy, pozostawało właściwie tylko przejść się do pobliskiego centrum handlowego. Może wyglądałoby to inaczej, gdyby było cieplej – wtedy siedzenie na zewnątrz i po prostu obserwowanie byłoby przyjemnością.

…a jeśli już o stoiskach
Ładnie, kolorowo, ale kubki, przepinki i koszulki zdecydowanie tańsze są w Internecie. Podobnie jak książki. Pewnie nie na każdym stoisku wprawdzie (w niedzielę na jednym dopadłam na przykład książki Runy po dziesięć złotych), ale gdzie nie spojrzałam, widziałam towary, które bez problemu gdzie indziej dostałoby się taniej. Cóż, przynajmniej zaoszczędziłam, bo nie skusiłam się na poduszeczkę za sześćdziesiąt złotych czy koszulkę za czterdzieści (tak, wiem, może gdzieś były tańsze, stoisk było mnóstwo, ciężko przejrzeć rzeczy na każdym). Furorę robiło na pewno stanowisko Wedla, gdzie można było za darmo poczęstować się czekoladą.

Ogółem…
Mimo marudzenia – nie żałuję, że pojechałam. Powłóczyłam się ze znajomymi, obejrzałam parę ładnych, cosplayów, dowiedziałam kilku ciekawych rzeczy, poznałam kilka osób i wreszcie wiem, jak ten cały Pyrkon wygląda. Najlepiej bawiłam się chyba w niedzielę. Zwiedzanie miasta, później przyjście na Pyrkon, gdzie część uczestników już znikła, co dało nam możliwość pogrania w Munchkina i w miarę spokojnego przyjrzenia się stoiskom wystawców. Fajne stroje Amidali, smocze jaja, modele statków z Gwiezdnych Wojen i tak dalej. Ogólne wrażenie dość pozytywne, ale w przyszłym roku na przyjazd raczej się nie zdecyduję – chyba bardziej pasują mi mniejsze imprezy w rodzaju Falkonu czy Imladrisu. Duże koszty, daleka droga i faktycznie zbyt wielu ludzi, żebym nie poczuła się tym przytłoczona.