środa, 18 maja 2016

Daenerys Wielu Tytułów


Ostatnio wszędzie głośno o Grze o Tron. I ja wreszcie postanowiłam dorzucić swoje trzy grosze, chociaż nigdy tego robić nie planowała. Ale końcówka ostatniego odcinka Gry o Tron (bez obaw, nie będę spojlerować^^) utkwiła mi dość mocno w głowie i w połączeniu z licznymi głosami krytyki wobec Daenerys skłoniła do przemyśleń na temat tej postaci – a co za tym idzie, do tego wpisu. Jakoś nie mogłam się powstrzymać przed przelaniem moich myśli „na papier”.
Często natykam się na stwierdzenia, że Dany to beznadziejna bohaterka. Zadufana w sobie, niezdecydowana, nie znająca świata, chodząca z dumnie podniesioną głową i okazująca pewność siebie nawet wtedy, gdy podejmuje błędne decyzję. A ja patrząc na nią i jej historię mam wrażenie, że przecież nie mogłoby być inaczej. Garść refleksji na ten temat.

Wychowana na królową?
Zastanówmy się najpierw, kim jest Daenerys. Dziewczynką od małego przygotowywaną do objęcia władzy? Uczoną strategii, historii, filozofii, trenowaną tak, jak byli trenowani synowie Starków? Zaznajamianą z prawidłami rządzącymi światem i polityką? Posiadającą doskonałe wzory do naśladowania? Nie. Pozbawiona rodziców, księżniczka na wygnaniu, przez całe lata pozostawała pod wpływem swego brata. Dany nigdy nie miała być władczynią, a zaledwie żoną władcy, Viserysa. To on miał rozkazywać, on podejmował decyzje, Danerys zaś podążała za wolą swego brata. Otrzymała wykształcenie, owszem, ale na pewno nie takie, jakie zaplanowano by dla prawdziwej królowej. Dodatkowo Viserys karmił siostrę mrzonkami. Zaszczepił w niej głęboko przekonanie, że muszą odzyskać swoje dziedzictwo, pomścić rodzinę, że Westeros ich potrzebuje. Wmówił Dany, że ich rodzinny kraj gnie się pod jarzmem okrutnego uzurpatora. Opowiadał o krwi smoków, płynącej w żyłach rodu, o niezwykłości Targaryenów. W ten właśnie sposób została ukształtowana Dany. Dla mnie więc pragnienie zdobycia władzy za wszelką cenę jest u niej całkowicie naturalne – wynika z wartości i przekonań, które wpajano jej przez całe życie.

Najdłuższa wizytówka w Westeros…
Gdyby w Westeros rozdawano wizytówki, te Daenerys musiałyby być pisane bardzo drobnym maczkiem. Tak, sama czasem cicho prychałam, gdy wymieniano je po raz kolejny.  Znów jednak – do pewnego stopnia znajduję uzasadnienie takiego postępowania. Skoro dziewczę od dziecka było karmione opowiastkami o wspaniałości Targaryenów, czy takie zadufanie i chęć podkreślania własnej pozycji nie są tu dość zrozumiałe..? Jej brata nazywano żebraczym królem i nigdy nie mógł się z tym pogodzić. Daenerys pragnie więc tytułów wzbudzających szacunek, odzwierciedlających powrót świetności niegdyś wielkiego rodu. Jednocześnie po części może wynikać to z faktu, że do niedawna była nikim: kukiełką w rękach brata, przedmiotem, który może sprzedać temu, kto da najlepszą cenę, żoną potężnego wojownika. Teraz zaś jest ostatnią z Targaryenów, Matką Smoków, królową we własnej opinii – zobowiązaną do przywrócenia Domowi świetności. Używanie tylu tytułów jest dziecinne? Trochę. Ale Daenerys ma kilkanaście lat, gdy zaczyna je kolekcjonować.

Głupia, popełniająca błędy…
 Niedawno byłam świadkiem dyskusji, w której znajomy bardzo mocno się oburzał, że Daenerys wszystko psuje, nie radzi sobie z sytuacją, w dodatku po przejęciu władzy nad miastem POPEŁNIA BŁĘDY. Nie nadaje się więc na władczynię, nie nadaje się do niczego, jest niemożliwie głupia, zbyt dumna i w ogóle – na pohybel z nią.
Hm, spójrzmy na jej ojca, władcę, który oszalał i chciał zalać miasto ogniem… na króla Roberta, który nie zauważył, że jego żona sypia z własnym bliźniakiem… albo nawet na Eda Starka, tak mądrego, tak doświadczonego, który dał się ograć Cersei. Prawda jest taka, że władza nie zapewnia nieomylności. A Daenerys – przypominam – nie ma odpowiedniego wychowania, nie ma pełnej wiedzy, nie ma doświadczenia. To przecież dziewczynka! Gdy rozpoczyna się akcja „Gry o tron” ma trzynaście lat. Gdy umiera jej mąż i pozostaje zdana na siebie – czternaście. Z garstką ludzi zaledwie, gdzieś na pustkowiach, bez dużych zapasów, bez stad.
I w dość krótkim czasie zdobywa armię oraz władzę nad sporym miastem. Owszem, ma pomocników, owszem, ma smoki, owszem, ma też trochę szczęścia. Ale bardzo wiele rzeczy osiągnęła sama. Czy gdyby na jej miejscu znalazł się którykolwiek ze Starków, choćby tak lubiana przez czytelników i widzów Arya, zdołałby dojść do tego momentu? Osobiście… nie sądzę.

Urodzona władczyni
Dany jest zdecydowana, sprytna, posiada też charyzmę, która pozwala jej na zjednywanie sobie ludzi. Umie zaskakiwać. Wymknęła się z pułapki, gdy próbowano przejąć nad nią kontrolę, w przecudny sposób zdobyła sobie armię. Jest bezlitosna wtedy, kiedy to konieczne, ale też naprawdę obchodzą ją służący jej ludzie. Ta troska, uwalniane niewolników, to nie tylko element starannie budowanego wizerunku. Dany jest królową, która pragnie tego, co dobre dla swoich poddanych.  Popełnia błędy, tak, ale ile ona ma lat podczas Tańca ze smokami? Z dziewiętnaście? Gdyby ich nie popełniała, w moim odczuciu byłoby to dość nieprawdopodobne. Nie przygotowywano jej w końcu do pełnionej roli, nie dorastała pod opieką żadnego mądrego człowieka, nie obserwowała nikogo, kto sprawowałby ważne stanowisko, przy podejmowaniu decyzji. Jakoś fakt, że nie umie się zdecydować, czy władać Meereen, czy ruszać na podbój, też wcale mnie nie dziwi. Logiczne byłoby pozostanie w świecie, który zna i w którym wywalczyła sobie pozycję, ale a) nastolatki rzadko kierują się logiką b) znów to sprawa socjalizacji pierwotnej dziewczęcia, pragnienia wpojonego jej przez brata. Wbrew pozorom nie tak łatwo zapomnieć o czymś, o czym słyszało się przez trzynaście lat…
Daenerys w moim odczuciu to urodzona władczyni. Potrzebuje jednak wiedzy, dobrych doradców (a tych sobie powoli zyskuje: Jory, Selmy, Tyrion), doświadczenia, którego nabędzie z czasem… o ile zdoła przetrwać.

Na podbój Siedmiu Królestw
Osobiście bardzo lubię Dany, i tę z książek, i tę z serialu (a niektóre sceny z jej udziałem wyszły filmowcom naprawdę niesamowicie). Mimo całej tej sympatii uważam jednak, że podbój Siedmiu Królestw to najgorsze, co Dany może zrobić. Nie da rady przecież władać po dwóch stronach morza… A o ile w niewolniczych krainach ktoś taki jak ona jest naprawdę potrzebny, o tyle Siedem Królestw ma już zbyt wielu kandydatów na królów. Pochód armii panny Targeryen może tylko je zrujnować. Z drugiej strony, jeśli Daenerys nie ruszy na podbój Siedmiu Królestw… to po co w ogóle pojawiła się w serii..? Czy nie powinna wtedy dostać jakiegoś osobnego cyklu, rozgrywającego się w tym samym świecie? A to „Pieśń lodu i ognia”, i gdzie Starkowie, Północ, Mur, reprezentują lód, tak ogień należy do Daenerys i być może Kobiety w Czerwieni. Nawet jeżeli Jon pochodzi od Targaryenów (i w gruncie rzeczy to jemu kibicuję przede wszystkim), w co wierzę święcie od pierwszego tomu, i tak wszystko wskazuje na to, że Daenerys musi jakoś wpłynąć na los Siedmiu Królestw… Cóż, jestem ciekawa, jak to się dla niej zakończy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz