niedziela, 11 lutego 2018

Parę słów o… „Topieniu Marzanny”



Już niedługo premiera „Topienia Marzanny”! Z tej okazji parę słów o powieści.


 


„Topienie Marzanny” różni się od moich dotychczasowych książek. Zdaję sobie sprawę z tego, że tak skacząc po konwencji i gatunkach ryzykuję – trudno o czytelnika, któremu do gustu przypadną moje wszystkie teksty. Ale chociaż to fantastyka jest moją największą miłością, lubię czasem napisać coś innego. A że raczej z pisania utrzymywać się nie zamierzam, ulegam tej fanaberii i zwykle piszę to, co chcę, a nie to, co powinnam.

„Topienie Marzanny” nie jest więc podobne do „Spalić wiedźmę”, a już na pewno nie do „Sonaty dla Motyla”. Sonata to powieść o trudnych sprawach: kompleksach, walce z przywarami charakteru, uprzedzeniach, o borykaniu się z żałobą, relacjach rodzinnych. „Topienie Marzanny” natomiast… to coś, co nazwałabym kryminałem na wesoło. Główna bohaterka i narratorka zarazem, Mara, to osoba młoda, dość lekko podchodząca do życia. Jej myśli często biegną dziwnymi torami. Rodzinka Mary, zbierająca się w domu Marzanny Wicher Starszej, jest zbieraniną indywiduów, a i przyjaciół dziewczyna dobrała sobie odrobinę zwariowanych. Komu poleciłabym tę powieść? Osobom lubiącym literaturę zabawną, lekką, dostarczającą rozrywki na dzień lub dwa. „Topienie Marzanny” nie miało skłaniać do myślenia, poruszać ważnych spraw czy być nawet powieścią wiarygodną – ot chciałam, żeby dało czytelnikom parę godzin przyjemnej lektury. Mam nadzieję, że to się udało :).

Moja przygoda z „Topieniem Marzanny” zaczęła się w 2012. Stąd między innymi wzmianka o znajomej zaginionej w strefie kibica – bo w 2012 w Polsce odbywało się Euro. Nie, to nie tak, że spędziłam nad tą książką kilka ładnych lat. Po prostu porzucałam ten tekst wiele razy. Co parę miesięcy znajdowałam go w odmętach dysku, zaczynałam czytać, odruchowo poprawiać… a potem dopisywałam rozdział i znów zajmowałam się czymś innym. W zeszłym roku uznałam, że najwyższy czas dokończyć dwa takie ciągnące się za mną projekty. Jednym z nich była Marzanna. Zawzięłam się, obie książki dokończyłam. I… jakiś czas później znalazł się zainteresowany „Topieniem Marzanny” wydawca.

Wszystkim, którzy postanowią po nią sięgnąć, życzę miłej lektury.

sobota, 13 stycznia 2018

Na jakie książki najbardziej czekam w 2018?



Rok 2018 zaczynam od lektury wydanych jakiś czas temu „Córek Wawelu” Anny Brzezińskiej. Planuję w tym roku nadrobić trochę zaległości czytelnicze – ale czekam też na wydanie paru nowych książek…
 

Każde martwe marzenie – Robert M. Wegner

Chyba nie jestem odosobniona w swoim oczekiwaniu. Wprawdzie „Północ – Południe” i „Wschód – Zachód” podobały mi się trochę bardziej niż kolejne dwa tomy (nie twierdzę, że są złe – wręcz przeciwnie, po prostu to opowiadania mnie naprawdę oczarowały), ale na piątą część cyklu czekam od dawna. Robert Wegner jest dla mnie jednym z najlepszych polskich pisarzy i dawno żaden świat nie spodobał mi się tak, jak wykreowane przez niego uniwersum. Premiera 30 czerwca.

Ukryta Forteca – Aleksandra Janusz – Kamińska*

Twórczość Oli Janusz odkryłam na studiach, gdy ktoś wspomniał mi, że kilka napisanych przeze mnie tekstów kojarzy się mu z „Domem Wschodzącego Słońca”. Znalazłam tę książkę, przeczytałam i chociaż nie pozbawiona wad, spodobała mi się na tyle, że po latach sięgnęłam po „Asystenta czarodziejki”, otwierającego „Kroniki Rozdartego Świata”. To zabawna powieść, w której autorka ciekawie wykorzystuje pewne znane z fantasy schematy, stawiając je na głowie i kreuje naprawdę sympatycznych, ludzkich bohaterów. „Ukryta Forteca” to na ten moment finalny tom cyklu.

Mandala – Aleksandra Janusz – Kamińska

Mam nadzieję, że ta książka też ukaże się w tym roku. Kontynuacja „Domu Wschodzącego Słońca”, na którą czekałam gdzieś tak od dziewięciu czy ośmiu lat (autorka ukończyła go dawno, niestety po drodze upadła Runa). Uwielbiam urban fantasy, więc polubiłam magów z Farewell i cieszę się, że wreszcie powrócą.

Magia parzy – Ilona Andrews

magia parzy okładka

Kontynuacja „Magia kąsa”. Książka ukazała się już parę dni temu. Już ją czytałam, ale teraz powoli kompletuję tomy, do niedawna niedostępne na polskim rynku. Jedna z niewielu pozycji tego typu, którą naprawdę lubię (bo po tych wszystkich wampirycznych romansach już traciłam nadzieję, że dostanę w ręce coś sensownego urban fantasy z kobiecą bohaterką) – może dzięki lekkiemu stylowi i bohaterom, może dlatego, że wątki romantyczne nie wypychają się nachalnie na pierwszy plan, zmuszając wszystkie inne do schowania się w kącie. Na moją sympatię nie wpływa nawet fakt, że pewnie gdyby głównej bohaterce zrobić test na Mary Sue, wybiłaby wynikiem dziurę w suficie. I tak jakoś się ją lubi. Coś dla wielbicieli urban fantasy i osób, których nie odstrasza pierwszoosobowa narracja.

Czas złych baśni – Ewa Białołęcka

Dawno, dawno temu, w kraju nad Wisłą, wydano pewien cykl, który przez lata nie doczekał się zakończenia… Ale być może zakończenie pojawi się w tym roku. Przynajmniej taką mam nadzieję, bo wedle informacji z profilu autorki, gotowa książka ma trafić do wydawnictwa w wakacje.
„Kroniki Drugiego Kręgu” to sympatyczny cykl fantasy, i dla młodzieży, i dla starszych czytelników. Za opowiadania wchodzące w skład „Naznaczonych błękitem”, pierwszego tomu serii, Ewa dostała dwa Zajdle. W tym roku cały cykl doczeka się wznowienia i serdecznie zachęcam do sięgnięcia po przygody bandy młodych magów, którzy nie mają ochoty dać się kontrolować magicznej starszyźnie. I nie bez powodów. Ja sama czekam tylko na ten ostatni tom.

Powieść Mileny Wójtowicz

…która na razie nie ma tytułu. Przyznaję, jestem jedną z tych osób, które czekają przede wszystkim na kontynuację „Wrót” i „Załatwiaczki”, książek, które przeczytałam lata temu i które przeczytałam z dużą przyjemnością. Autorka postanowiła jednak zaserwować czytelnikom najpierw zupełnie nową powieść urban fantasy, a że od dawna nie ukazało się nic nowego jej autorstwa, to właściwie każda jej książkę przyjmę z radością…

Poza tym? Chętnie się przekonam, czy „Toń” i „Trup na plaży i inne sekrety rodzinne” okażą się książkami dla mnie. Ciężko mi powiedzieć, bo o „Toń” Marty Kisiel na razie wiele nie wiem i ma być podobno zupełnie inną pozycją niż jej poprzednie powieści (które bardzo lubię), a z kolei z twórczością Anety nie miałam za wiele do czynienia (acz dostępny w necie rozdział pierwszy zapowiada się przyjemnie). Na pewno zwrócę też uwagę na powieść Pawła Majki i książkę Radka Raka zapowiadane wstępnie na 2018, o których też na razie wiele nie wiadomo. Mam także cichą nadzieję na ciąg dalszy „Ciężko być najmłodszym”. Cieszą wznowienia "Demona luster" i "W mocy wichru", acz te pozycje znam, to i na nie jakoś szczególnie nie czekam.
Nie będzie też chyba zaskoczeniem, jeśli powiem, że czekam na premiery moich książek:). Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze i „Topienie Marzanny” ukaże się, zgodnie z zapowiedziami, w marcu. Ostatecznie doszłam też do porozumienia w sprawie „Barw jesiennego bluszczu” (choć w tym przypadku nalegano na zmianę tytułu na „Powrót do Bluszczowego Dworku”), umowa ma podobno wkrótce do mnie trafić, można więc liczyć, że i ta powieść będzie mieć premierę w 2018.