Jakiś czas temu* zamieściłam notkę na temat wydawania książek (http://spalic-wiedzme.blogspot.com/2016/07/kilka-sow-o-wydawaniu-ksiazek-czesc-i.html). O
rzeczach, które pewnie wielu wydają się oczywiste, ale okazuje się, że nie
wszyscy je wiedzą. Jak przygotować tekst, czy w ogóle warto próbować i jakie
wydawnictwa przyjmują debiuty. I o fakcie, że wbrew opiniom niektórych, nie
każda książka do wydania się kwalifikuje (a przyczyną tego stanu rzeczy
niekoniecznie jest Tajemny Spisek Wydawców, niechęć do debiutantów czy stan
rynku książki – tak na marginesie, patrząc po badaniach, zaiste fatalny).
Teraz parę słów o tym, co następuje potem. W momencie, w którym
wydawca pisze, że chce tę książkę, a ty z radością chwalisz się
matce/ojcu/ciotce trzeciego stopnia/kotu proces wydawniczy dopiero się zaczyna.
Czy może być łatwo, szybko i przyjemnie? Może. Ale rzadko jest.
Jej, wzięli mój tekst! Jest
więc na pewno idealny, tylko czekać na wydanie.
Jeśli Przyszły Autor Wydanej Książki żywi takie przekonanie, pierwsze
uwagi redaktora mogą być wiadrem wody. Zimnej. Wylanej prosto na głowę śpiącego
autora. A po tym jednym wiadrze przyjdzie następne, i następne…
Mój przyjaciel redaktor
Redaktor z dużym prawdopodobieństwem będzie ciął zdania, domagał się
usuwania niektórych fragmentów i dokładniejszych wyjaśnień w innych. Niektórzy
przyjmują to z pokorą, inni walczą niczym lwy z każdą poprawką, jakiekolwiek
uwagi traktując jako zamach na siebie*, jeszcze inni próbują rozważać na
spokojnie wszystkie uwagi i się do nich ustosunkować. Chyba jasna jest
odpowiedź w zagadce: kto Czyni Słusznie? Redaktor to nie wróg autora, ma mu
pomóc, a obrażanie się, bo każe coś wyciąć, nie ma większego sensu. Jeśli
zauważa jakiś błąd, zapewne zauważy go też któryś z czytelników. Z kolei
zgadzanie się na wszystko może zaowocować zmianami na gorsze, bo redaktor też
człowiek, może się mylić. Warto po prostu się zastanowić na zimno, czy
szczegółowy opis ubrania bohatera, który pojawia się na dwie strony, żeby na
stronie drugiej zostać malowniczo rozgniecionym spadającym z nieba fortepianem,
jest niezbędny. Prawdopodobnie nie. Chociaż może się też zdarzyć, że na
przykład identycznie ubrana osoba przechodziła akurat obok, a to ona miała być
ofiarą i stąd opis musi zostać, a redaktor tego nie wyłapał. Tak czy inaczej –
moment postawienia kropki po ostatnim zdaniu to nie koniec pracy nad powieścią,
bo później trzeba ją przerobić z redaktorem. A jeśli redaktor poprawia za mało,
nie należy mu zbytnio ufać…
Czekam, czekam, a trawa na
trawniku rośnie…
Książka nie trafi do księgarni w miesiąc. Ani w dwa. Prawdopodobnie
też nie w trzy ani w cztery. Na odpowiedź na propozycję wydawniczą czeka się
czasem nawet pół roku (pozytywną, bo negatywna nie zawsze zostaje udzielona).
Na wydanie książki w zależności od wydawnictwa – zwykle od czterech miesięcy do
nawet kilkunastu. Niestety, bywa też (chociaż raczej rzadko, słyszałam o takich
przypadkach, ale niezbyt wielu), że mimo podpisanej umowy tekst nie doczekał
się wydania. Jeśli chodzi o Wiedźmę – od momentu przyjęcia jej przez
wydawnictwo do faktycznego wydania upłynął ponad rok. Posłałam ją do Genius
Creations w czerwcu 2014. Odpowiedź pozytywną otrzymałam we wrześniu. W
księgarniach można było książkę kupić pod koniec stycznia 2016. „Wiedźmę jego
królewskiej mości” wydawnictwo dostało bodaj w kwietniu 2016, a ta ukazać ma
się w bliżej nieokreślonym terminie w 2017. Oczywiście, to nie jest reguła – z „Sonatą
dla Motyla” Replika uporała się w kilka miesięcy – ale lepiej uzbroić się w
cierpliwość.
Książka wydana, drzwi do
kariery stoją otworem
Z reguły zaiste wydawcy przychylniej patrzą na kogoś, kto już ma na
koncie jakieś publikacje. Jeśli ta te w dodatku naprawdę dobrze się sprzedaje, selekcjonerzy
z otwartymi ramionami przyjmą kolejne propozycje. Bywa jednak tak, że wydanie
drugiej książki wcale nie jest łatwiejsze niż pierwszej. Wydawnictwa milczą jak
zaklęte albo powieść leży w szufladzie latami, zanim ktoś wreszcie się nią
zainteresuje. Z tego, co zaobserwowałam na przykładzie paru znajomych – im dłużej
się zwleka, tym trudniej. Dlatego jeśli myśli się o publikowaniu „na poważnie”,
trzeba pisać, pisać, i próbować, próbować…
Ach i te krocie skarbów…
Nie liczyłabym też na nagłą sławę i pieniądze. Ponoć są w Polsce
pisarze utrzymujący się wyłącznie z pisania, ale to ginący gatunek*. Książki
rzadko schodzą w tysiącach egzemplarzy i rzadko zapłata za nie jest wysoka.
Dużo zależy oczywiście od wydawnictwa i promocji, ale większość znanych mi
autorów powtarza, że z pisania utrzymać się nie da. (Gdybym na przykład ja
próbowała utrzymać się wyłączanie za honorarium z książki, musiałabym
zamieszkać pod mostem.)
*Dobrze, właściwie to dawno, dawno temu, na tyle dawno, że równie
dobrze można by tam wrzucić jakąś księżniczkę, smoka i siedem lasów. Nigdy nie
umiałam pisać regularnie na blogach. Ani w ogóle pisać regularnie czegokolwiek.
Nawet nie podejmuję Poważnych Postanowień, że ulegnie to zmianie, bo bardzo nie
lubię się oszukiwać…
*O przypadkach takich pisarzy mi opowiadano. Ja sama znam to głównie z
zamierzchłych czasów, gdy jeszcze sporo czytałam w Internecie i czasem zdarzało
mi się komentować. Do dziś pamiętam pewien wyjątkowo zjadliwy mail od Urażonej
Autorki Ficka. Żeby było zabawnie, zasadniczo ficka pochwaliłam, napisałam, że
miło się czytało, a w jednym zdaniu zauważyłam, że to i to trochę szwankuje.
Okazało się, że jestem bezczelna, mam na przyszłość bardziej uważać, do kogo i
co piszę, a w ogóle, to jakim prawem przedstawiam jakiekolwiek uwagi wobec
Genialnej Twórczości, skoro w mojej opinii znalazła się literówka!
*Dobrze, na pewno są. Ale niewielu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz