Dziś drobna anegdotka. O tym, jak uznano, że jedynym ratunkiem dla
mojej duszy oraz żywota doczesnego będzie egzorcysta. Byłoby to zabawne, gdyby
nie fakt, że zadziwiająca część populacji uważa, że właściwie każdy, kto czyta
fantastykę, przyciąga uwagę demonów. A już ci, którzy ją piszą, to pewnie sami
są na ich usługach… No dobrze. To i tak jest zabawne.
Znalazłam ten
rysunek wczoraj na dysku. Dostałam tę przecudną podobiznę na urodziny parę lat
temu. To ja. Oczami znajomego. Jest kot, są książki, więc coś się zgadza. Płomienie piekielne
jeszcze mogę zrozumieć, chociaż nie wiem, skąd te macki na dole sukienki...
Coś się ze mną dzieje
O tym, że diabeł się mną interesuje, dowiedziałam się już ładnych parę
lat temu. Z kazania ojca Natanka. Wprawdzie nie robię sobie tatuaży i nie
używam żelu do włosów, ba, nawet nie maluję na czerwono paznokci (chociaż to
pewnie powinnam sobie i tak zaliczyć na poczet grzechów, bo nie maluję ich z
czystego lenistwa, inaczej nie unikałabym czerwonego), ale uwaga, uwaga, bo tu
nastąpi wstrząsające wyznanie… lubię czarne ubrania. Nie spełniałam wszystkich
warunków wymienionych przez tego szlachetnego męża, można by więc uznać, że
jeszcze nie jestem stracona dla świata. Wszelkiej nadziei jednak mogły mnie już
pozbawić rozważania pani Kuby na temat czytelników Harry’ego Pottera. Przecież
czytałam podręcznik okultyzmu gloryfikujący czarną magię, który miał
doprowadzić do tego, że zacznę latać na miotle po mieście i mordować sąsiadów
zaklęciami… och wait. Przecież magia nie istnieje. Mogłabym ewentualnie zacząć
składać ofiary z kotów. Ale za bardzo lubię koty. Udział w czarnej mszy też nie
przejdzie, użycie kredki do oczu za bardzo mnie przeraża, żebym mogła wpasować
się w dress code… (Serio, wpadam w panikę na samą myśl, że miałaby znaleźć się
blisko mojej twarzy. Operować zabójczym narzędziem, jakim jest tusz do rzęs
nauczyłam się dopiero tak w połowie studiów.)
Po co ten przydługi wstęp? Ano dlatego, że właściwie nie powinnam była
czuć się w pierwszej chwili z lekka zszokowana. Ludzi tkwiących mentalnie we
wczesnym średniowieczu nie brakuje. Naiwna ja – bo przyznaję, i tak byłam
zdumiona.
Gdyby ktoś nie wiedział, o co chodzi, zapragnął posłuchać słynnego
kazania ojca Natanka i dowiedzieć się, czy diabeł się nim interesuje*: https://www.youtube.com/watch?v=IYD1IeM1Xv0
Pani córka potrzebuje
egzorcysty
Zaczęło się od mamy. Mama, jak to matkom się zdarza, wydanie książki
córki przyjęła ze szczególną Dumą. Postanowiła rzeczoną książką obdarować pewną
znajomą panią, której była Wdzięczna. Znajoma pani jakieś dwa dni później
podjęła próbę pilnego kontaktu, twierdząc, że musi z mamą szybko o czymś ważnym
porozmawiać. Jako że pani była pielęgniarką, przyprawiła tym moje mamidło
niemalże o atak apopleksji – bo skoro pielęgniarka chce ją pilnie widzieć,
znaczy się grób, mogiła, masakra, jakieś złe wieści, na badaniach wyszło, że
zostały trzy dni życia albo potrzeba operacji za sto tysięcy dolarów.
W końcu do spotkania doszło. Na miejscu czekały dwie panie,
występujące w charakterze grupy interwencyjnej. Od nich to mama się
dowiedziała, że nie potrzeba operacji, ale za to musi zabrać swe dziecię –
czyli mnie – do egzorcysty. W trybie natychmiastowym, zanim będzie za późno.
Bo moja książka jest mroczna. Bo jest w niej wiedźma. I demony.
Dobrze, że nie ma seksu, wtedy pewnie na mamę czekałby od razu ksiądz.
(Mama ponoć przez chwilę zastanawiała się, czy zdradzić, że mam czarnego kota, ale ostatecznie grzecznie wyjaśniła, że nie biorę regularnie udziału w czarnych mszach. Okazyjnie też nie i ogólnie rzecz biorąc jestem raczej nieszkodliwa, a na pewno nie opętał mnie żaden demon. Wtedy panie zamiast do egzorcysty, wciąż chciały posyłać mnie do księdza. Mama odmówiła, na szczęście dla księdza. Nie, raczej na jego widok nie urosłyby mi macki ani pazury, ale naprawdę bardzo nie lubię, kiedy ktoś próbuje mi mówić, jak mam postępować, myśleć i czuć. A już na pewno nie lubię, jak chce mi dyktować, co mam czytać i pisać.)
Mój smok twierdzi, że nie mam
żadnego problemu
Może pani chciała dobrze i nie podejrzewała mnie o opętanie, a tylko
dołączenie do jakiejś sekty*. Zdarzyło mi się jednak parokrotnie, że byłam
pytana, czy nie boję się pisać o demonach. Albo czy to nie wpływa negatywnie na
moją psychikę. Czy nie zacznę widzieć potworów w każdym kącie. I czy książka
nie była wzorowana na prawdziwych wydarzeniach (Ha. Ha. Ha.). Albo czy nie martwi mnie, że coś mrocznego się mną zainteresuje. Mam na te pytania
dwie odpowiedzi, zależne od mojego humoru, osoby pytającego i poziomu chęci na
zrobienie komuś wody z mózgu.
Wersja a: to, że piszę o demonach i wiedźmach nie znaczy, że w nie
wierzę. To nie ja, a osoby, które się boją, że mnie coś opęta, najwyraźniej mają
jakiś problem z odróżnieniem fikcji od rzeczywistości.
Wersja b: mój smok twierdzi, że wszystko jest w porządku, a ja mu
wierzę.
Nie jestem sama na tej ścieżce
Wiem, że tego typu sytuacje przydarzają się częściej. Znajoma pisarka,
również tworząca fantastykę, na spotkaniu autorskim dostała całkiem podobne
pytanie do tych przytoczonych powyżej. Inną osóbkę oskarżono o zapędy
satanistyczne, bo chciała napisać opowiadanie o wampirach. Matka kolegi
wydzierała się mu za uszami, że zadaje się z jakimiś satanistami i że mamy wszyscy prędko iść do kościoła, gdy zobaczyła
ekran ładowania League of Legend. Kolejną znajomą wyśmiano jako wariatkę, kiedy wybierała
się na konwent, a jeszcze kto inny jakoby wpadł w szpony okultyzmu. Parę dni
temu Filip Chajzer na swoim profilu szukał chłopca, któremu zabrakło pieniędzy
na zakup książki – bodaj z World of Warcraft – i pojawił się tam między innymi
taki komentarz: „Chłopaku nie czytaj tej książki.
Kultura czasów nowoczesnych.. Nieważne co czytasz, ważne że czytasz.. .. Dziwne
ze każdy podziwia piękny gest a nikt nie zauważył co to za książka....” (a na
czyjąś odpowiedź, że co to strasznego dla fanów fantastyki, kolejny: „Fanów
fantastyki , graczy wychowanych.. Brawo.. Nic do dodania..”).
Jestem zdumiona, że w naszym kraju nie ma
jeszcze jakiegoś ruchu domagającego się spalenia wszystkich książek z bajkami.
„Jaś i Małgosia” to przecież szkodliwa opowieść, propagująca okultyzm,
kanibalizm i zabijanie staruszek. „Śpiąca Królewna” przedstawia model dobrej
wróżki i zachęca do zainteresowania się magią. „Królewna Śnieżka” opowiada o
dziewczynie żyjącej z siedmioma mężczyznami bez ślubu. No co za szkodliwe
wzorce dla dzieci, naprawdę! Nie wspominając już o tak straszliwych rzeczach
jak legendy świętokrzyskie (dobrze, że młodzi tak mało czytają, przecież
jeszcze mielibyśmy epidemię tragicznych śmierci wywołanych próbami latania na
miotle!). A programu szkolnego należy bezwzględnie wyciąć mitologie (wszystkie,
nie tylko grecką, one są BRUTALNE, poza tym jak to tak, uczyć dzieci o
fałszywych bogach).
I tak, to wszystko zabawne, ale też trochę
przykre. Przykre, że czasem takich osób jest wokół na tyle, że ludzie
(zwłaszcza młodsi) muszą albo mieć sporo odwagi, albo kryć się z tym, że czytają
książki. Bo to fantastyka i będą postrzegani jako potencjalni wyznawcy demonów.
*Właściwie to i bez oglądania można stwierdzić, że jeśli to czytasz,
to wedle logiki Natanka na pewno coś z tobą nie tak. Hej, ten blog ma wiedźmę w
tytule. OKULTYZM I ZŁO. Jesteś stracony dla świata, czytelniku. Ale
przynajmniej nie musisz już się przejmować i możesz pomalować paznokcie na
czerwono. Gorzej nie będzie, prawda?
*Może miała trochę racji. Jeśli na spotkaniach sekty je się dużo
chipsów, pizzy, zachwyca kotem i gra w planszówki i karcianki, a w ramach
urozmaicenia w tle lecą co głupsze produkcje TVN…
To mi przypomniało jedną z sytuacji na studiach. Znajomi z roku zaprosili mnie raz na imprezę i wiedząc, że jeżdżę na różne dziwne spotkania (czyt. konwenty) i mówię tam niesłychane rzeczy (czyt. prowadzę prelekcje), poprosili mnie, żebym im opowiedziała o smokach. Jakby nie patrząc to mój konik. Znam większość europejskich, ba a nawet polskich legend dotyczących tych bestii (o zwykłej prozie fantastycznej nie mówiąc). Ogólnie temat rzeka dla mnie. No to ja mile połechtana zainteresowaniem grupy i, jak to na imprezie, mająca nieco w czubie, zaczęłam opowiadać. Wytrzymali może z pięć minut nim wybuchli śmiechem i stwierdzili, że przecież smoki nie istnieją... Jak się łatwo domyśleć, na imprezy z ludźmi ze studiów zupełnie przestałam chodzić :P
OdpowiedzUsuńSwoją drogą pozwolę sobie na autoreklamę, bo jakiś czas temu napisałam na ten temat ciekawy felieton :)
https://www.konwenty-poludniowe.pl/publicystyka/1367-jak-ja-nie-lubie-fantastyki-czyli-fantasta-kontra-reszta-swiata
Tak, na pewno sama nie miałaś pojęcia, że smoki nie istnieją, a opowiadasz o istotach z mitów, legend i książek... Skąd:D
OdpowiedzUsuńNie omieszkam się zapoznać z felietonem^^.