Ostatnio wszędzie głośno o Grze o Tron. I ja wreszcie
postanowiłam dorzucić swoje trzy grosze, chociaż nigdy tego robić nie
planowała. Ale końcówka ostatniego odcinka Gry o Tron (bez obaw, nie będę
spojlerować^^) utkwiła mi dość mocno w głowie i w połączeniu z licznymi głosami
krytyki wobec Daenerys skłoniła do przemyśleń na temat tej postaci – a co za
tym idzie, do tego wpisu. Jakoś nie mogłam się powstrzymać przed przelaniem
moich myśli „na papier”.
Często natykam się na stwierdzenia, że Dany to beznadziejna
bohaterka. Zadufana w sobie, niezdecydowana, nie znająca świata, chodząca z
dumnie podniesioną głową i okazująca pewność siebie nawet wtedy, gdy podejmuje
błędne decyzję. A ja patrząc na nią i jej historię mam wrażenie, że przecież
nie mogłoby być inaczej. Garść refleksji na ten temat.
Wychowana na
królową?
Zastanówmy się najpierw, kim jest Daenerys. Dziewczynką od
małego przygotowywaną do objęcia władzy? Uczoną strategii, historii, filozofii,
trenowaną tak, jak byli trenowani synowie Starków? Zaznajamianą z prawidłami
rządzącymi światem i polityką? Posiadającą doskonałe wzory do naśladowania? Nie.
Pozbawiona rodziców, księżniczka na wygnaniu, przez całe lata pozostawała pod
wpływem swego brata. Dany nigdy nie miała być władczynią, a zaledwie żoną
władcy, Viserysa. To on miał rozkazywać, on podejmował decyzje, Danerys zaś
podążała za wolą swego brata. Otrzymała wykształcenie, owszem, ale na pewno nie
takie, jakie zaplanowano by dla prawdziwej królowej. Dodatkowo Viserys karmił
siostrę mrzonkami. Zaszczepił w niej głęboko przekonanie, że muszą odzyskać
swoje dziedzictwo, pomścić rodzinę, że Westeros ich potrzebuje. Wmówił Dany, że
ich rodzinny kraj gnie się pod jarzmem okrutnego uzurpatora. Opowiadał o krwi
smoków, płynącej w żyłach rodu, o niezwykłości Targaryenów. W ten właśnie
sposób została ukształtowana Dany. Dla mnie więc pragnienie zdobycia władzy za
wszelką cenę jest u niej całkowicie naturalne – wynika z wartości i przekonań,
które wpajano jej przez całe życie.
Najdłuższa
wizytówka w Westeros…
Gdyby w Westeros rozdawano wizytówki, te Daenerys musiałyby
być pisane bardzo drobnym maczkiem. Tak, sama czasem cicho prychałam, gdy
wymieniano je po raz kolejny. Znów
jednak – do pewnego stopnia znajduję uzasadnienie takiego postępowania. Skoro
dziewczę od dziecka było karmione opowiastkami o wspaniałości Targaryenów, czy
takie zadufanie i chęć podkreślania własnej pozycji nie są tu dość
zrozumiałe..? Jej brata nazywano żebraczym królem i nigdy nie mógł się z tym
pogodzić. Daenerys pragnie więc tytułów wzbudzających szacunek,
odzwierciedlających powrót świetności niegdyś wielkiego rodu. Jednocześnie po
części może wynikać to z faktu, że do niedawna była nikim: kukiełką w rękach
brata, przedmiotem, który może sprzedać temu, kto da najlepszą cenę, żoną
potężnego wojownika. Teraz zaś jest ostatnią z Targaryenów, Matką Smoków,
królową we własnej opinii – zobowiązaną do przywrócenia Domowi świetności. Używanie
tylu tytułów jest dziecinne? Trochę. Ale Daenerys ma kilkanaście lat, gdy
zaczyna je kolekcjonować.
Głupia,
popełniająca błędy…
Niedawno byłam
świadkiem dyskusji, w której znajomy bardzo mocno się oburzał, że Daenerys
wszystko psuje, nie radzi sobie z sytuacją, w dodatku po przejęciu władzy nad
miastem POPEŁNIA BŁĘDY. Nie nadaje się więc na władczynię, nie nadaje się do
niczego, jest niemożliwie głupia, zbyt dumna i w ogóle – na pohybel z nią.
Hm, spójrzmy na jej ojca, władcę, który oszalał i chciał
zalać miasto ogniem… na króla Roberta, który nie zauważył, że jego żona sypia z
własnym bliźniakiem… albo nawet na Eda Starka, tak mądrego, tak doświadczonego,
który dał się ograć Cersei. Prawda jest taka, że władza nie zapewnia
nieomylności. A Daenerys – przypominam – nie ma odpowiedniego wychowania, nie
ma pełnej wiedzy, nie ma doświadczenia. To przecież dziewczynka! Gdy rozpoczyna
się akcja „Gry o tron” ma trzynaście lat. Gdy umiera jej mąż i pozostaje zdana
na siebie – czternaście. Z garstką ludzi zaledwie, gdzieś na pustkowiach, bez
dużych zapasów, bez stad.
I w dość krótkim czasie zdobywa armię oraz władzę nad sporym
miastem. Owszem, ma pomocników, owszem, ma smoki, owszem, ma też trochę
szczęścia. Ale bardzo wiele rzeczy osiągnęła sama. Czy gdyby na jej miejscu
znalazł się którykolwiek ze Starków, choćby tak lubiana przez czytelników i
widzów Arya, zdołałby dojść do tego momentu? Osobiście… nie sądzę.
Urodzona władczyni
Dany jest zdecydowana, sprytna, posiada też charyzmę, która
pozwala jej na zjednywanie sobie ludzi. Umie zaskakiwać. Wymknęła się z
pułapki, gdy próbowano przejąć nad nią kontrolę, w przecudny sposób zdobyła
sobie armię. Jest bezlitosna wtedy, kiedy to konieczne, ale też naprawdę
obchodzą ją służący jej ludzie. Ta troska, uwalniane niewolników, to nie tylko
element starannie budowanego wizerunku. Dany jest królową, która pragnie tego,
co dobre dla swoich poddanych. Popełnia
błędy, tak, ale ile ona ma lat podczas Tańca ze smokami? Z dziewiętnaście? Gdyby
ich nie popełniała, w moim odczuciu byłoby to dość nieprawdopodobne. Nie
przygotowywano jej w końcu do pełnionej roli, nie dorastała pod opieką żadnego
mądrego człowieka, nie obserwowała nikogo, kto sprawowałby ważne stanowisko,
przy podejmowaniu decyzji. Jakoś fakt, że nie umie się zdecydować, czy władać
Meereen, czy ruszać na podbój, też wcale mnie nie dziwi. Logiczne byłoby
pozostanie w świecie, który zna i w którym wywalczyła sobie pozycję, ale a)
nastolatki rzadko kierują się logiką b) znów to sprawa socjalizacji pierwotnej
dziewczęcia, pragnienia wpojonego jej przez brata. Wbrew pozorom nie tak łatwo
zapomnieć o czymś, o czym słyszało się przez trzynaście lat…
Daenerys w moim odczuciu to urodzona władczyni. Potrzebuje
jednak wiedzy, dobrych doradców (a tych sobie powoli zyskuje: Jory, Selmy,
Tyrion), doświadczenia, którego nabędzie z czasem… o ile zdoła przetrwać.
Na podbój Siedmiu
Królestw
Osobiście bardzo lubię Dany, i tę z książek, i tę z serialu
(a niektóre sceny z jej udziałem wyszły filmowcom naprawdę niesamowicie). Mimo
całej tej sympatii uważam jednak, że podbój Siedmiu Królestw to najgorsze, co
Dany może zrobić. Nie da rady przecież władać po dwóch stronach morza… A o ile
w niewolniczych krainach ktoś taki jak ona jest naprawdę potrzebny, o tyle
Siedem Królestw ma już zbyt wielu kandydatów na królów. Pochód armii panny
Targeryen może tylko je zrujnować. Z drugiej strony, jeśli Daenerys nie ruszy
na podbój Siedmiu Królestw… to po co w ogóle pojawiła się w serii..? Czy nie
powinna wtedy dostać jakiegoś osobnego cyklu, rozgrywającego się w tym samym
świecie? A to „Pieśń lodu i ognia”, i gdzie Starkowie, Północ, Mur,
reprezentują lód, tak ogień należy do Daenerys i być może Kobiety w Czerwieni. Nawet
jeżeli Jon pochodzi od Targaryenów (i w gruncie rzeczy to jemu kibicuję przede
wszystkim), w co wierzę święcie od pierwszego tomu, i tak wszystko wskazuje na
to, że Daenerys musi jakoś wpłynąć na los Siedmiu Królestw… Cóż, jestem
ciekawa, jak to się dla niej zakończy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz